Tuesday, 29 December 2009

Nowy projekt PBS z Douglasem Rushkoffem


Po napisaniu znakomitej książki "Life Inc." oraz stworzeniu sieciowego filmu pod tym samym tytułem, Douglas Rushkoff wziął się z powrotem za media cyfrowe przy współpracy z telewizją PBS. Efekt już niedługo, w lutym, kiedy premierę będzie miał film dokumentalny "Digital Nation: Life On The Virtual Frontier", skupiający się na wpływie cyfrowych mediów na kulturę współczesną.

Na razie można zobaczyć sobie trailer i sprawdzić oficjalną stronkę. Bardzo zachęcamy, gdyż dwa poprzednie dokumenty z Rushkoffem jako konsultantem ("The Persuaders" oraz "The Merchants Of Cool") uważamy osobiście za wielkie dzieła sztuki.

Gdzie wędrują bawoły?


"Where the Buffalo Roam" to quasi biograficzny film, oparty, jak mówi sama czołówka, na "legendzie Huntera S. Thompsona". Nakręcony w 1980 przez mało znanego, amerykańskiego reżysera Arta Linsona i będący jego debiutem, może być postrzegany jako próba parodii czy nawet pastiszu książek doktora gonzo. Serwowany jako komedia, film ten ogląda się lekko i przyjemnie, gdy jednak silić się będziemy na coś więcej, interpretacja może rozbić się o ścianę. Nie znajdziemy tu ani śladu genialnego komentarza społecznego naszej ulubionej produkcji, nakręconego 18 lat później filmu "Fear and Loathing In Las Vegas", który może być uznawany za ekranizację z krwi i kości. Mimo tego, film ten powinien podobać się fanom pisarza, gdyż zawiera w sobie potężny ładunek humorystyczny.





Sam Hunter S. Thompson wypowiedział się krytycznie na temat "Where the Buffalo Roam" po jego premierze nazywając go kreskówką. Początkowo pisarz był traktowany jako konsultant wykonawczy czyli aktywny współpracownik. To z perspektywy czasu może zbyt dużo powiedziane, gdyż Thompson ograniczył się w zasadzie do sprzedania praw autorskich do swojego nekrologu pt. "The Banshee Screams for Buffalo Meat" za $100 tys. producentowi filmu, Thomowi Mountowi nie sądząc nawet, że dojdzie do zdjęć próbnych.

Na jego nieszczęście, film zaczęto realizować, a sam Thompson w dramatycznym akcie umycia rąk podpisał umowę, w której zrzekł się wszelkiego wpływu na jego treść. Mimo wszystko dał jednak pewne wskazówki Billowi Murrayowi, który został zaangażowany do odegrania jego roli na fali wzrastającej popularności programu "Saturday Night Live" i przebywał długo w jego towarzystwie, żeby zrozumieć osobowość Thompsona, który w akcie wkurwienia wrzucił go w końcu przywiązanego do krzesła, do swojego basenu.

Akcja zaczyna się na farmie pisarza, który musi właśnie wypełnić dedlajn, jednak nie może się skupić, więc pomaga sobie szklanką Wild Turkey i szczuciem psa na manekin Richarda Nixona paląc cały czas papierosa przez słynną fifkę. Mojo Wire domaga się maszynopisu, więc Thompson wrzuca do niego na chybił trafił kawałek gazety mówiąc: "Pożuj trochę te bzdury". Mojo Wire domaga się jednak więcej i Thompson zmuszony jest zniszczyć maszynę kilkoma strzałami ze swojego imponującego pistoletu Smith&Wesson wykonując przy tym kilka zręcznych uników. Potem film metodą introspekcji przenosi nas w późne lata ’60, gdzie jesteśmy świadkami tego, jak pisarz szaleje uwięziony w szpitalu, podłączony do kroplówki z Wild Turkey i kręci klimat z na pół rozebraną pielęgniarkę. Z niewoli ratuje go jego prawnik Carl Laslo, który kasuje jeszcze podczas odpalania samochodu figurę Jezusa na dziedzińcu szpitalu.





Wkrótce potem spotykamy Huntera w San Francisco, gdzie ma on ukończyć artykuł, dla którego dedlajn właśnie minął i jest w związku z tym ścigany przez swojego redaktora naczelnego. Zamiast tego towarzyszy swojemu prawnikowi w procesie przeciwko grupie młodzieży, która oskarżona zostaje o posiadanie marihuany. Laslo wywołuje skandal w sądzie i skazany na więzienie, a proces zostaje przegrany. Thompson przez cały czas siedzi w pierwszym rzędzie z dużą Margaritą w prawej ręce głośno komentując.

Bohaterowie spotykają się ponownie podczas Super Bowl VI, który odbywa się w 1971 w Los Angeles. Thompsona ma za zadanie opisać dokładnie całe wydarzenie, lecz zamiast tego loguje się w swoim pokoju hotelowym i zamienia go w wielką, psychodeliczno-pijacką imprezę grając w football z obsługą hotelową. Znudzonego dopada go Laslo proponując wypad za miasto (wcześniej klucze do pokoju lądują w kieszeni dwóch czarnych, ulicznych hustlerów), gdzie biorą hipisa-autostopowicza, który wystraszony każe szybko się wysadzić (to oczywiście echo "Fear and Loathing In Las Vegas"). Wypad kończy się w nowej siedzibie Laslo, centrali świeżej organizacji terrorystycznej, złożonej z młodzieży, zawiedzionej pokojową retoryką Nowej Lewicy (stylizowanej na oddział Weathermen). Laslo handluje teraz bronią i próbuje organizować rewolucję w Meksyku. Hunter ucieka, gdy cały oddział podczas próby przemytu broni nakrywa helikopter FBI.

Mamy następny skok w czasie, tym razem Thompson relacjonuje kampanię prezydencką 1972 przenosząc się z miasta do miasta słynnym samolotem ZOO (echo "Fear and Loathing on the Campaign Trail ‘72"). Na pokładzie kręci się ciągła impreza, a Thompson próbując dostać się do Richarda Nixona uwala jednego z main streamowych reporterów seconalem i podając się za niego przeprowadza krótki wywiad w toalecie. Gdy po fakcie dostaje się na pokład samolotu dla VIPów, tam odnajduje go Laslo proponując współpracę przy tworzeniu rewolucyjnej republiki ze swojej wizji. Krótko potem film się kończy…

Za atut filmu można uznać znakomitą ścieżkę dźwiękową z takimi kawałkami, jak: "All Along the Watchtower" Jimiego Hendrixa, "Highway 61 Revisited" Boba Dylana czy "Papa Was a Rollin' Stone" The Temptations. Za słabość uznałbym nieco slap stickowy scenariusz i brak głębszego przesłania. Jako bezpretensjonalna rozrywka film sprawdza się jednak doskonale.


Friday, 25 December 2009

Coś na Święta...



Dla pamiętających czasy młodości (lata '90), kiedy w komiksie rządził jeden z najbardziej udanych antybohaterów wszechczasów - Lobo, ten krótki filmik będzie wielką rozkoszą i zarazem idealnym filmem familijnym na świąteczną porę :)








Thursday, 24 December 2009

Nollywood phenomenon!



Nollywood to nie nazwa nowego Monte Carlo, ale fantastycznie kwitnącego, nigeryjskiego przemysłu filmowego z centrum w Lagos, w którym produkuje się około 25.000 filmów rocznie z budżetem poniżej $10.000 każdy.

Dużo miejsca zajmuje w Nollywood działka specyficznego horroru, przy którym klasyk blaxploitation "Blacula" wypada bardzo blado. Filmy graniczą z klasą Z i kinem campowym w najtańszym wydaniu, jednak posiadają swój specyficzny, afrykański urok.

This is one of the most important modern exploitation movies, a brand new effect of Nollywood film baking - satanistic slasher "666".









Check the feature in VICE Magazine and dig it some more on YouTube :)


Wednesday, 23 December 2009

Kulturowy feedback czyli w objęciach cyberpunku


Hipoteza o sprzężeniu kulturowym, którym połączona jest pop kultura (sztuka, muzyka, religia, dziwne wierzenia, literatura itp.) z rzeczywistością społeczną od niedawna zaczęła zaprzątać moją uwagę w związku z tym, iż analizując wiadomości medialne znalazłem się nagle w pozycji, pozwalającej mi na odnalezienie w nich szczególnego rodzaju drugiego dna. Chodzi mianowicie o zbieżność nowych technologii z twórczością pisarzy science-fiction.

Galopujące wykorzystywanie zdobyczy nauk technicznych dla celów komercyjnych staje się coraz bardziej widoczne i pozwala zatem na krystalizowanie się pewnej ogólnej tezy o antropologicznym charakterze. Głosi ona, iż mniej lub bardziej świadomie dostrajamy się do marzeń i wizji, reprodukowanych w sferze pop kultury, która siłą rzeczy bazuje na wielu oryginalnych myślach, jakie możemy znaleźć wśród wizjonerów nauki i sztuki XX wieku. Będę tu rzucać od czasu do czasu zadziwiające paralele, które stają się dla mnie punktem wyjścia do rozważań nad naturą kultury współczesnej.

Przed wami przetestowany po raz piewszy rok temu na lotniskach w Australii i USA, skaner do ciała:



Na wiosnę tego roku był już także z powodzeniem testowany na lotnisku w Manchesterze:




Tu zaś mamy kadr z ekranizacji znakomitego opowiadania Philipa K. Dicka, którym jest oczywiście "Total Recall", w którym główną rolę gra skaner do ciała:










Tuesday, 22 December 2009

Nigga stole my bike



Tzw. must-see. "Nigga stole my bike" to wirus, który dwa lata temu nawiedził serwis YouTube, ale dopiero niedawno krytyczna masa odsłon pozwoliła mu na szybkie rozprzestrzenienie się po internecie. Dla znawców i miłośników radosnej twórczości przede wszystkim :0






Slayer vs. Minor Threat



Kocham obydwa zespoły i lubię obydwie wersje. Zacząłem od Slayera jeszcze w podstawówce, ale Minor Threat zawsze kojarzyć mi się będzie z dobrą lufą, bo tak naprawdę odkryłem ich dopiero porządnie ujarany :))) "Undisputed Attitude" to z kolei świetny album z wielkimi coverami, tak więc panie i panowie, przed wami...







Tuesday, 24 November 2009

Królestwo strachu doktora gonzo




Pomimo tego, że w oczach wielu krytyków Hunter S. Thompson był wielkim autorem zaledwie trzech powieści, mało ma to wspólnego z całokształtem jego twórczości, która toczyła się nieprzerwanie aż do śmierci autora i u zatwardziałych konserwatystów wywoływała nieustanne bóle głowy. Nie da się ukryć, że doktor miał swoje ciche momenty, w których grubo sypał się koks i spalały kolejne jointy, ale gonzo pozostawało zawsze w toku.

Wydane w ostatnich latach zbiory korespondencji tj. The Proud Highway: 1955-1967, Saga of a Desperate Southern Gentleman (1998), odsłoniły wiele z wczesnych fascynacji Thompsona, jak też pozwoliły rzucić okiem na proces kształtowania się chimeryczno-psychedelicznego stylu gonzo. Jako podsumowanie wielkiego życia doktora służyć nam jednak powinno przede wszystkim jego ostatnie dzieło, Kingdom Of Fear: Loathsome Secrets of a Star-Crossed Child in the Final Days of the American Century (2003).

Ta książka to rodzaj specyficznego pamiętnika, w którym gonzo może sobie ponownie poszaleć, jak za starych, dobrych lat. Dzieło to składa się z trzech części, w których znajdziemy pełne pasji wyznania Thompsona na temat ciemnych stron jego żywota. Niczym kodeks apokryficznych zeznań na temat tajemniczego procesu twórczego, pisanych oczywiście w pierwszej osobie, Kingdom Of Fear pozwala nam się zagłębić w mało wcześniej poznane epizody z życia pisarza jednocześnie kreśląc wizję upadku Stanów Zjednoczonych jako kraju nieuchronnie staczającego się w otchłań faszymu. Nie ma tu oczywiście mowy o żadnej poprawności politycznej, Thompson po prostu za nic ma subtelny proces inżynierii społecznej, próbującej sprzedać kolorową wizję ładu bez pokrycia.

W książce Thompson rozlicza się także z aparatem państwowego terroru, ze wszystkimi jego elementami: z policją, z systemem prawnym, z obyczajowością, z metalnością bogatych i wpływowych, z hipokryzją dziennikarską, z polityczną fasadowością, a także z umową, łączącą media i rząd w strategicznych sprawach polityki wewnętrznej i zagranicznej. Robi to zaś wszystko nie tylko łamiąc wszelkie zasady podtrzymywania spektaklu, ale także z ogromną dawką humoru.

Już na samym początku otrzymujemy doskonały rodzynek w takim oto stylu: Moi rodzice byli porządnymi ludźmi, a ja zostałem wychowany, jak wszyscy moi przyjaciele, w wierze iż policja istniała po to, by nam pomagać i nas chronić – odznaka była symbolem niezwykle wielkiego autorytetu, być może najwyższego ze wszystkich. Nikt nigdy nie pytał dlaczego. Było to jedno z tych nienaturalnych pytań, które lepiej zostawić w spokoju (...)

Thompson wspomina dalej, jak razem z grupą ziomków przewrócił skrzynkę pocztową w taki sposób, iż upadła na ulicę prowokując drobny incydent z przejeżdżającym autobusem. Wspomnienie to staje się jednak tylko pretekstem do ukazania nieczystych metod pracy aparatu ścigania, gdyż w domu małego Thompsona szybko pojawia się FBI próbując wydobyć z niego zeznanie winy, rzekomo poświadczonej przez jego towarzyszy.

Wtedy też mały chłopiec po raz pierwszy dokonuje lucyferycznego gestu dokonując kontrataku: Co? Co będzie, jeśli się nie przyznam? To było pytanie. A ja byłem ciekawy, więc zdecydowałem się rzucić koścmi i zadać im pytanie. „Kto?” „Jacy świadkowie?” (...) I wtedy się to stało, ludziska. Nigdy więcej nie zobaczyliśmy tych agentów FBI. Nigdy. A ja nauczyłem się czegoś bardzo istotnego: Nigdy nie wierz w pierwszą rzecz, którą mówi ci agent FBI – szczególnie wtedy, gdy wydaje się wierzyć, że jesteś winny przestępstwa. Jak powiedziałby Timothy Leary: "kwestionuj autorytety".


Z książki dowiadujemy się też w jaki sposób pisarz zdryfował w stronę wojsk lotniczych. Jak pisze: Gdy wyszedłem z więzienia, faktycznie zacząłem od razu pracować dla Almonda Cooka, dilera Chevroletami, dla którego pracowałem całe lato. Nie jestem pewien, co chciałem robić jesienią – może polecieć do Wielkiej Brytanii. Nie wiedziałem, ale z pewnością nie byłem w nastroju na robienie niczego konwencjonalnego (...)

Niestety, po kilku tygodniach Thompson poważnie porysował maskę swojego Chevroleta przy próbie brawurowego parkowania. Zawstydzony tym wypadkiem, poszedł do jednego z menadżerów firmy po radę, który postawił na szczerość wyznania wszystkiego właścicielowi. Jak pisze dalej: Byliśmy wtedy na przeciwko głównej poczty w Louisville, po drugiej stronie ulicy, więc pomyślałem, no dobra! Założę się, że biuro komisji poborowej jest wciąż czynne. Tak więc poszedłem tam w porze lunchu i zgłosiłem się na ochotnika, co zrobiło i tak mnóstwo z moich znajomych.

Nie zapominajmy, że książka ta tropi jednak przede wszystkim ostatnie dni amerykańskiego stulecia i jest po brzegi wypełniona komentarzami politycznymi tj. jeden z moich ulubionych: Staliśmy się nazistowskim potworem w oczach całego świata – krajem sadystów i skurczybyków, którzy raczej zabiją niż będą żyć w pokoju. Nie jesteśmy jedynie dziwkami dla władzy i ropy, ale morderczymi kurwami z nienawiścią i strachem w sercach. Jesteśmy ludzkim ścierwem i w ten sposób osądzi nas historia (...) Dobre, co? Mi też się podoba.

Dalej pisarz rozpędza się jeszcze bardziej pisząc: Kto głosuje na tych nieszczerych palantów? Kto pośród nas może być szczęśliwy i dumny mając całą tą krew niewinnych na rękach? Kim są te świnie? Te obciągające maszt do flagi półgłówki, które dały się orżnąć i ogłupić małym, bogatym idiotom w stylu George'a Busha? To ci sami, którzy chcieli zamknąć Muhammada Ali'ego za odmowę zabijania żółtków. Przemawiają w imieniu całej głupoty, zawiści i okrucieństwa, leżących w amerykańskim charakterze. Są raistami i podżegaczami do nienawiści wśród nas – to właśnie Ku Klux Klan. Szczam tym nazistom do ryja. I za stary jestem, by martwić się czy im się to podoba, czy nie. Pierdolić ich.

Dalej dowiadujemy się także, co doktor gonzo porabiał w latach '80 w San Francisco, jak prowadził osobistą wojnę z osiadłym w pobliżu jego farmy milionerem, w jaki sposób został oskarżony o napastowanie seksualne, posiadanie kokainy i materiałów wybuchowych (z czego został całkowicie oczyszczony) przez aktorkę filmów porno, jak odkrywał drugie dno inwazji na Grenadę, jak spowodował panikę w okolicy robiąc Jackowi Nicholsonowi mały dowcip oraz jak bawił na Kubie, gdzie przygotowywał grunt pod ekranizację swojej książki The Rum Diary (1998), obecnie w trakcie realizacji. Dla wielbicieli „fear and loathing style” Thompson dorzuca także krótkie opowiadanie "Fear and Loathing in Elko".

Jeśli ktoś zastanawiał sie zaś już wcześniej nad fenomenem Thompsona, może spróbowac strawić tenże cytat: Cholera, nie tęsknię za tymi szeptami, tymi cichymi pomrukami strachu, kiedy wchodzę do cywilizowanego pomieszczenia. Wiem, co wtedy myślą i wiem dokładnie dlaczego. Czują się ekstremalnie nie komfortowo z myślą, iż jestem nastoletnią dziewczyną, uwięzioną w ciele sześćdziesięcio pięcio letniego recydywisty, który zdążył umrzeć do tej pory szesnaście razy.

Wszystkim fanom doktora gonzo gorąco polecam tą książkę! To dzieło wyjątkowo dobrze napisane i macie tu gwarantowane 2-3 dni czystej rozrywki w starym, dobrym stylu.



Monday, 16 November 2009

"King Shot" nie zostanie zrealizowany!



Wielu czekalo i wielu obgryzalo paznokcie w oczekiwaniu na nastepny film Alejandro Jodorowsky'ego, do ktorego zdjecia mialy sie zaczac w padzierniku tego roku, ale film niestety nie zostanie zrealizowany, o czym nasz ulubiony geniusz opowiada brytyjskiemu Guardianowi.

O szczegolach czytaj tu.

Friday, 13 November 2009

Walka w obronie profesora Davida Nutta trwa!


Dokladnie 30 pazdziernika zwolniony ze swojego stanowiska zostal profesor David Nutt. Piastujacy przez dwadziescia lat prestizowa role przewodniczacego Advisory Council on the Misuse of Drugs - najwazniejszego ciala naukowego, zajmujacego sie doradzaniem rzadowi Wielkiej Brytanii w sprawach dotyczacych narkotykow i substancji psychedelicznych - stracony z piedestalu zostal z czysto politycznych powodow.

Konkretnym powodem bylo twierdzenie, ze wiekoszosc z substancji, klasyfikowanych w grupie B (substancje dosc szkodliwe), powinna zostac zreklasyfikowana jako substancje grupy C (srednio szkodliwe). Profesor chcial takze, by jego wskazowki zostaly potraktowane powaznie i probowal przekonywac do swoich racji w wykladach, a takze w rozmowach z rzadzacymi politykami.

Skonczylo sie wielkim skandalem medialnym, odejsciem z komisji kolejnych naukowcow oraz wielka debata spoleczna, ktora mozna sledzic w postach tejze grupy facebookowej, jak i w relacjach medialnych.

Dobrym wstepem do sprawy jest wywiad telewizyjny z profesorem:



relacja z londynskiej manifestacji w obronie profesora:



... a takze sonda uliczna na temat calego zagadnienia:




Centralnym pytaniem jest tutaj "czy nauka ma sluzyc polityce?". Jesli odpowiedz bowiem brzmi tak, mozemy zapomniec o wszelkich probch reformy prawa, dotyczacego substancji narkotycznych i psychedelicznych, gdyz droge ustawodawcza dalej dyktowac beda PIENIADZE, PRZEKONANIA RELIGIJNE i INZYNIERIA SPOLECZNA!

Innymi slowy, obalanie wszelkich zmian w polityce redukcji szkod jest czescia znacznie szerszego dyskursu - procesu "wylaczania z dzialania" resztek demokracji przez korporacyjno-faszystowska plutokracje.

"Ekonomia nie jest nauka nautralna"

Dla tych, ktorzy nie mieli w rekach ostatniej ksiazki Douglasa Rushkoffa, idealnym wstepem i strzeszczeniem do niej bedzie ponizszy tekst, opublikowany w prestizowym portalu EDGE.org. Roshkoff argumentuje w nim, ze aktualny model ekonomiczny dla gospodarek swiatowych wciaz opiera sie na wzorcach sredniowiecznych uzalezniajac jednoczesnie cale spoleczenstwa od korporacyjnych wizji ladu, ktore stamtad biora swoje poczatki.

Jak pisze: Ekonomia, w ramach ktorej operujemy, nie jest systemem naturalnym, ale zestawem regul, wynalezionych w Sredniowieczu, majacych na celu zastopowanie szybkiego rozwoju klasy kupieckiej, kreujacej i wymieniajacej wartosc podlegajac jednoczesnie immunitetowi. Dzisiaj moglibysmy nazwac to "ekonomia sasiedzka", ktora nie podlegala centralnemu zarzadowi i nie miala nawet centralnej waluty.

[Czytaj dalej]


Relacja telewizyjna z pogrzebu Huntera S. Thompsona...






Friday, 6 November 2009

Lek i odraza w politycznym mrowisku

"Fear and Loathing on the Campaign Trail '72" jest powszechnie uznawana za jedno z największych dzieł Huntera S. Thompsona - jego labedzi spiew. Jak sadze, spodoba się każdemu z jego fanów, ale przede wszystkim trafi do mózgu czytelnika, interesującego się kulisami działania amerykańskiej polityki lub co wydaje mi się zasadne, do mózgu czytelnika, interesującego się zasadami, rządzącymi systemami politycznymi tzw. krajów demokratycznych.

Mimo, ze zainteresowanie polityka nie jest tu obowiązkowe, z pewnością może pogłębić odbiór dziela Thompsona. Jeśli chcecie poczuć cała zgniliznę mechanizmów politycznych, z taka werwą opisywanych przez doktora gonzo, musicie chociaż tak, jak on sam wejść mentalnie w ich gąszcz.

Pisarz skupia się w ksiazce na opisywaniu wyścigu do nominacji na kandydata na prezydenta wewnątrz Partii Demokratycznej i robi to przyciskajac pedał gonzo do maksimum. Nie mamy od początku żadnej wątpliwości, iż Thompson nie sili się na obiektywizm obierajac sobie nawet własnego faworyta - senatora George'a McGoverna.

To, co uznaje bowiem za tragedie, ale też zwykłą kolej rzeczy, opisuje juz we wstępie następująco: "Zbiorowy i ostateczny upadek dziennikarstwa politycznego w Ameryce ma swoje korzenie w klubowo-koktajlowych stosunkach towarzyskich, które nieuchronnie wytwarzają się pomiędzy politykami i dziennikarzami
- w Waszyngtonie czy gdziekolwiek indziej, gdzie spotykają się ze sobą codziennie. Kiedy profesjonaliści zaczynają być ziomalami od kieliszka, nie będą się raczej starali podkladac sobie świń."

Mieszając skrupulatne opisy wystąpień politycznych, wywiady ze sztabem wyborczym swojego kandydata i pól-surrealistyczne zapisy wspomnień z podróży lotniczych, pobytów w hotelach i własnych ekscesów pijackich i narkotycznych, Thompson dokladnie ukazuje nam korzenie własnego stylu - skrajnie subiektywnej narracji rzeczywistości, nie posiadającej żadnego szacunku dla autorytetów oraz podwójnych standardów dziennikarstwa.

Jeśli obiektywne dziennikarstwo nie jest bowiem niczym więcej niż dziennikarska fikcją, doktor gonzo wyciąga z tego radykalne wnioski. Dziennikarstwo gonzo to fikcja, która mówi znacznie więcej niż "dziennikarska prawda" dzięki poszanowaniu prawidla "Im dziwniej, tym ciekawiej, a im ciekawiej, tym bardziej profesjonalnie."

Sama książka zbudowana jest jak dziennik, którego rozdziały są opisem kolejnych miesiecy trwania wyścigu politycznego. Pisarz zaczyna komentować kampanie w grudniu 1971, a kończy w grudniu 1972.

Dokonując porównań na temat stylu prowadzenia kampanii poszczególnych kandydatów i opisując, co sam o nich myśli, Thompson staje się wiernym komentatorem każdego posunięcia politycznego wyszydzajac jednocześnie wewnętrzne zasady polityki partyjnej, które same uniemożliwiają dokonywanie jakichkolwiek zmian społecznych.

Thompson idzie jednak dalej i bawi sie sytuacja, w której na własne życzenie sie znalazł dokonując zakładów na pieniądze o zwycięstwa w przedwyborach stanowych. Staje sie także ważnym czynnikiem, wpływającym na bieg wydarzeń i koniec końców produkuje cała serie poważnych wgladow w świat polityki, które są do dzisiaj traktowane jako absolutna klasyka dziennikarstwa politycznego!

"Fear and Loathing on the Campaign Trail '72" była w swoim czasie jednym z kamieni milowych dla kontrkulturowej wizji świata polityki, która tak brutalnie pokazała brak chęci na zmianę w 1968. Odsłonięcie przez Thompsona zaslonek, za którymi senatorowie palą skręty z dziennikarzami i pracownikami służb specjalnych, do dzisiaj służy jako najlepszy komentarz dla hipokryzji politycznej i zepsucia, jakie niesie ze sobą walka o władzę.

Thursday, 5 November 2009

Biografia Huntera S. Thompsona!



Po spojrzeniu na polska siec kilka tygodni temu, a jednoczesnie coraz mocniej wciagniety w szalony swiata Huntera S. Thompsona, postanowilem napisac krotka biografie, majaca stac sie w zamysle wprowadzeniem w zycie doktora gonzo. Tym samym oddaje waszym oczom swiezy jeszcze tekst, ktory znajdziecie na lamach MAGIVANGI:

Hunter S. Thompson to jedna z najbarwniejszych postaci współczesnego dziennikarstwa i literatury, a jednocześnie ikona kontrkulturowego buntu wobec próbujących nas sobie codziennie podporządkować autorytetów. Samozwańczy doktor dziennikarstwa gonzo – stylu pisania, który nigdy nie znalazł żadnego innego przedstawiciela, oraz wielbiciel "dobrego przyjebania" marihuaną, meskaliną, kokainą, whisky i czym tam generalnie popadnie, Hunter S. Thompson aka. Raoul Duke, stanowił rzeczywistość samą w sobie – królestwo czystej fantazji.

Pomimo tego, iż pochodzenie terminu "gonzo" wydaje się równie niepewne, co pochodzenie Słowian, ten wyjątkowo rewolucyjny stylu pisania zainspirował swoim heroizmem i brawurą wielu ze współczesnych pisarzy. W jednej z wersji określenie „gonzo” zostało ukute przez Billa Cardoso, przyjaciele pisarza i dziennikarza Boston Globe. W drugiej Thompson podłapał je słuchając anarchistycznego bluesmana, Jamesa Bookera. Ten brak źródeł ciężko uznać za wadę, gdyż dzięki swojemu stylowi Thompson już za życia stał się legendą w Stanach Zjednoczonych. Kraj, który tak kochał, a jednocześnie tak mocno krytykował za postępującą degenerację społeczno-polityczną, był jego największą areną walki – obsesja ciemnego losu USA zdaje się niemal wyznaczać łuk jego pisarstwa.


[Czytaj dalej w Magazynie MAGIVANGA]


Friday, 30 October 2009

Dziura w ZUS rośnie :)

Rzadko w ogóle czytam wiadomości z Polski, ale z tego mam niezla pizde. Oto tabelka przychodow i wydatków ZUS w latach ubiegłych i prognozy na lata przyszłe wg. Money.pl w mld PLN:

Rok / Przychody / Wydatki

2006 81,3 115,7
2007 89,4 121,1
2008 82,7 135,4
2009 73,5 139
2010 78,1 143,3
2011 82,2 148,3
2012 86,3 153,5
2013 89,9 159,5

Przy tym Money.pl podkresla (co wiedzą zresztą wszyscy), ze środki zgromadzone przez fundusz ZUS stanowią dla molocha jedynie dane statystyczne w systemie komputerowym będąc na bieżąco ksiegowane po stronie wydatków :))))

Czyzby był to kolejny przykład cudów, powodowanych przez księżycowa ekonomię? :D

Saturday, 24 October 2009

Garażowa eksplozja

Lata '60 będziemy odkrywać jeszcze nie raz, gdyż wiele zjawisk, które wtedy zaatakowały umysły, wciąż czeka na wyciągnięcie ze skrzyni czasu. Ten okres w muzyce przede wszystkim kojarzy się z początkiem rocka progresywnego i psychedelicznego oraz pierwszymi eksperymentami z minimal music. Tym razem wraca pod zupełnie innym imieniem, które brzmi 60's garage. Obiekt westchnień kolekcjonerów winyli w Londynie czy Nowym Jorku, od kilku lat staje się prawdziwą, podziemną sensacją.


Londyński start w przeszłość


Jesteśmy na The Nitty Gritty, małej, undergroundowej imprezie w pubie The Constitution na Camden Town. W ciasnej piwnicy tańczy około 20 osób ubranych w klasycznie skrojone garniturki lub luźne sukieneczki (zależnie od płci), a na głowach oczywiście obowiązkowe "pork pie hats". Można odnieść wrażenie, że to środek lat '60, gdyż didżeje grają sety składające się z soul, raw funk, rocksteady i 60's garage. Przeboje Shirley Ellis mieszają się tutaj z garażowym The Fifth Estate i ulicznym funkiem Donny'ego Hathawaya. To nowa koncepcja londyńskiej zabawy, radosne, hedonistyczne retro. Szkoda jedynie, że impreza kończy się dosyć wcześnie.

Jak mówi pomysłodawczyni całego wydarzenia, Debbie, didżejka oraz ekspertka od „czarnej muzyki”, pracująca na codzień w sklepie Intoxica na Portobello Road: - Gramy muzykę, jaką naprawdę lubimy. Na nasze imprezy przychodzą znajomi, a grają im również znajomi, więc atmosfera jest zawsze doskonała. Koncepcja The Nitty Gritty powstała dzięki spotkaniu z moją znajomą, Elsą. Obydwie zafascynowane byłyśmy old skulowym brzmieniem, więc szybko powołałyśmy do życia tą imprezę. To coś zupełnie innego od wszystkich innych londyńskich wydarzeń.

INTOXICA TO JEDEN Z NAJBARDZIEJ PRESTIŻOWYCH, LONDYŃSKICH SKLEPÓW MUZYCZNYCH, KTÓRY SZCZYCI SIĘ POSIADANIEM NAJLEPSZEJ JAZZOWEJ PIWNICY W TEJ METROPOLII I NIE JEST TO ZBYT DUŻA PRZESADA, GDYŻ SELEKCJA JEST TU IMPONUJĄCA. JAK MÓWI CHRIS ENERGY, WŁAŚCICIEL HIT 'N' RUN RECORDS, PRZESTRONNEGO HANGARU W WALTHAMSTOW, W KTÓRYM STERTY KARTONÓW Z PŁYTAMI SIĘGAJĄ OD PODŁOGI DO SUFITU: - Dali mojemu znajomemu 50.000 funtow za kolekcje freakbeatu, 60's psyche i calej reszty.

Nawet jeśli Chris lekko przesadza, można sobie szybko wyobrazić, że muzyka z lat '60 znowu jest na fali, co widać nawet po szukającej świeżych inspiracji brytyjskiej sceny indie, która coraz bardziej skręca w stronę klasycznego rock & rolla mocno posiłukjąc się 60's garage. Papierkiem lakmusowym trendów w Londynie są zaś od zawsze ceny płyt winylowych, które szybują w górę lub spadają w miarę, jak dany gatunek muzyczny staje się bardziej lub mniej popularny. W ciągu ostatnich dwóch lat wszystkie liczące się sklepy muzyczne dorzuciły u siebie etykietkę 60's garage, gdy gatunek ten z podziemnego zjawiska stał się nagle obiektem zainteresowania muzycznych kolekcjonerów, gazet i komercyjnych stacji radiowych.

Cały ten garaż


Za początek ery 60's garage uważa się rok 1963, kiedy w Kanadzie i Stanach Zjednoczonych eksplodowała fala muzyki, tworzonej przez lokalne, amatorskie grupy. Próby bardzo często odbywały się w garażu jednego z członków zespołu, skąd bierze się współczesna nazwa tej szufladki, która w tamtym czasie nie była jednak postrzegana jako osobny nurt . Zazwyczaj grupy te nie wychodziły poza lokalną popularność grając małe gigi i często wydając zaledwie jeden lub dwa single siedmio calowe w limitowanym nakładzie, rzadko EPkę czy LP. Te rzadkie skarby teraz stają się celem poszukiwań fanatycznych kolekcjonerów.

Na nurt 60's garage duży wpływ wywarły brytyjskie grupy tj. The Who, The Rolling Stones, The Small Faces czy The Yardbirds, które swoją karierę zaczynały również w połowie lat '60. Ich muzyka silnie zainspirowała amerykańskich i kanadyjskich artystów dając im potężnego kopa, ale jednocześnie szybko doprowadziła do wyczerpania nurtu, którego szczyt przypada na 1966-1967, by w następnych czterech latach zostać zupełnie zapomniany.

Stylistyka 60's garage wahała się od grzywek i garniturów a la The Beatles aż po pre-glamowy image, inspirowany komiksami firmy Marvel. W sferze muzycznej dominowały kawałki często nie przekraczające trzech minut, zazwyczaj w niskich tonacjach, z brudnymi, gitarowymi riffami, o pozostawiającej wiele do życzenia produkcji. W takim układzie samo brzmienie stawało się często pretekstem dla nazwy grupy, co widać np. dobrze w przypadku The C-Minors. Teksty często oscylowały wokół uczuć miłosnych i inspirowane były zarówno lotami pozytywnymi, tak jak w przypadku utworu "Just a Little Feelin", wspomnianego wyżej The C-Minors, jak i mrocznymi melancholiami, tak jak np. w przypadku znakomitego utworu "Black Lantern" zespołu Caesaer Romans.

Odkryte ponownie


60's garage został wyciągnięty ponownie na światło dzienne dzięki podwójnej kompilacji „The Nuggets” (1972), wyprodukowanej przez samego Lenny'ego Kaye'a, gitarzystę Patti Smith Group. Znalazły się na niej m.in. takie garażowe przeboje, jak: "Pushin' Too Hard" grupy The Seeds, "Lies" grupy The Knickerbockers, "It's-A-Happening" grupy The Magic Mushrooms czy znakomity, mroczny kawałek "Five Years Ahead Of My Time" grupy The Third Bardo. Kompilacja wywołała niemałą furorę i spowodowała krótki okres ponownego zainteresowania tym gatunkiem.

Wkrótce scenę zajęły jednak hard rockowe, protopunkowe zespoły tj. MC5, The Stooges i The New York Dolls, które insipirując się 60's garage pociągnęły muzykę gitarową w znacznie dynamiczniejszą stronę otwierając wrota dla punk rocka. Największym miłośnikiem 60's garage miała się stać jednak amerykańska scena indie, która w latach '80 została jedną z najważniejszych przechowalni klasycznych, gitarowych brzmień. Na początku lat '90 indie zaczęło z kolei ewoluować w stronę grunge, którego charakterystyczne brzmienie zostało stworzone przez geniuszy tj. Steve Albini (Shellac, Big Black). Scena z Seattle w krótkim czasie została głównym ośrodkiem, który underground zespolił na stałe z gitarowym mainstreamem. Ten jednak sam podupadł, gdy nurt zdążył się do połowy lat '90 całkowicie wypalić.

Jak się okazało, gitarowy underground otwierał jednak w tym czasie po cichu kolejne szkatułki czasu, by uprzytomnić masowej publice, że gitarowa tradycja nie zaczęła się od Led Zeppelin. Jedną z najbardziej znanych grup, które wywodzą się z tej tradycji, jest dzisiaj The White Stripes. Jej inspiracje stają się oczywiste dla każdego, kto wsłuchiwał się kiedykolwiek w 60's garage. Inną popularną grupą, która oskarżana jest przez znawców o zrzynanie, jest wielce popularna na wyspach The Strokes nie wspominając o pop-indie chłopcach z The Arctic Monkeys i nu rave'owych adwersarzach z The Klaxons.

Jak mówi nam Francis, ekspert od 60's garage londyńskiej sieci Music and Video Exchange z Notting Hill: - Obecnie zbyt dużo uwagi poświęca się tej muzyce, ponieważ została ona spopularyzowana przez nowe zespoły. To w pewnym sensie bardzo smutne, ponieważ zabija scenę, która istniała od zawsze. Np. The Horrors kopiują styl 60's garage niemal na żywca, zupełnie pomijając kwestie muzyczne. Jednak doskonale przemawia to do młodych ludzi, którzy kupują płyty. Przerodziło się to moim zdaniem w nowy, miejski trend, który jednak umrze w ciągu dwóch lat, jeśli już nie umarł.

Nie probujcie tego oglądać.



O Beat Generation powiedziano już chyba wszystko w książkach biograficznych, pracach naukowych, dokumentach filmowych i na forach internetowych :)

Rzadko zdarzało się jednak komukolwiek przenieść życie pana Burroughsa, Ginsberga, Kerouaca i innych na ekran w ramach filmu fabularnego. Nieliczne próby kończyły się porażkami udowadniając niejako trudności, związane z ekranizacja tak wielopoziomowego zjawiska jakim byli bitnicy.

"Beat" (2000) w reż. Gary'ego Walkowa jest przykładem gniota najwyższego rzędu. Pomimo zatrudnienia Keitha Sutherlanda, który wcielił się w samego Billa Burroughsa i Courtney Love, grającej Joan Volmer-Adams, fabuła grzęźnie na mieliznie scenariusza i w totalnym braku wyobraźni zarówno reżysera, jak i samych aktorów.

Film skupia się na nowojorskiej komitywie zmarlego cztery lata temu, Luciena Carra, Allena Ginsberga, Williama Burroughsa oraz jego żony, Joan Vollmer tropiąc "kontrowersyjne fakty".

Akcja snuje się wokół koszmarnego zabójstwa Davida Kammerera, którego dopuscil sie Carr szlachtujac go scyzorykiem harcerskim podczas nocy w parku. Sprawa nie została nigdy porządnie wyjaśniona, pomimo tego, ze Carr dostał za to zaledwie dwa lata obwiniajac swoją ofiarę o próbę gwałtu. Drugim motywem, eksploatowanym przez reżysera jest zastrzelenie Joan Vollmer w Meksyku przez Burroughs, za które pisarz nie poniósł żadnej konsekwencji oprócz 13 dni w areszcie. Wreszcie, oglądamy też romans Joan i Luciena na tle meksykańskiej natury.

Generalnie, siedzimy przez 1,5 godz. nie wiedząc czy oglądamy melodramat cz pilot serialu telewizyjnego. Nie znajdziemy tam ani śladu napięcia, ani wglądu w umysły bohaterów. Nie ma też prób wyjaśniania motywów postępowania bitnikow, eksperymentów z obrazem czy z narracja. Jednym słowem, nie znajdziemy tam niczego, czego bitnicy nie powiedzieliby o sobie w swoich książkach. Film jest totalna strata czasu i nie wnosi absolutnie nic dając nam za to kolejny dowód, ze filmowcy za pewne tematy brac się nie powinni w ogóle.

Jeśli macie jednak ochotę na czytanie obrony tego dziela, znajdziecie taka na tej stronie.

Friday, 23 October 2009

Czym byl 60's garage?

Jak zauwazyliscie, piszac o "Riot On Sunset Strip" zahaczylem o mało w Polsce znany gatunek muzyczny, który kilka lat temu został ochrzczony jako 60's garage. Jako ze od pewnego czasu obserwuje się w USA i w UK jego rosnąca popularność wśród didzejow i kolekcjonerów muzycznych, należy się tutaj kilka słów wyjasnienia.

Jakiś rok temu napisałem wprawdzie artykuł, opisujący cale zjawisko, ale ze nie chcialo mi się czekać na wolne miejsce w EXKLUSIVIE, opublikowalem go na stronie Antyportal.com (z która wiazalem wtedy pewne plany). Strona przekształciła sie w jakaś pop sraczke dla imbecyli i mój artykuł usunięto. Jeszcze dzisiaj wrzucę go na bloga, gdyż 60's garage nie sposób dzisiaj ominąć.

Nazwa generalnie wzięła się z tego, ze muzyka ta tworzona była głównie przez amatorskie grupy, grające po garażach, salach gimnastycznych i małych klubach. Większość z nich nie wydała więcej niż 3-4 single 7", rzadko udawało się tez wypuścić więcej niż jeden LP. Dobrym przykładem jest mroczna EPka grupy The Third Bardo, "Lose Your Mind" (1967), która choć znakomita, stanowila w zasadzie cała dyskografie

60's garage muzycznie opierało się na prostych gitarowych riffach, zwykle przesterowanych, średnim lub nieco szybszym tempie utworów i nieoszlifowanym brzmieniu... nad którym dzisiaj dziennikarze muzyczni wpadają w taki zachwyt. Mimo tego, pierwotny okres popularności tej muzyki trwał niecałe cztery lata i mowi sie tu o okresie 1963-1967.

Muzyka ta jest ważna z tego powodu, ze dała swoisty "blueprint" hard rockowym grupom tj. The Stooges, MC5 czy Black Sabbath, których twórczość z kolei stała się pretekstem dla rozkwitu punk rocka i heavy metalu. Innymi slowy, jest to zaginione ogniwo, które odslaniane zostaje obecnie w całej okazałości :)

Thursday, 22 October 2009

Riot On Sunset Strip czyli zapomniany klasyk!



Gdy pod koniec lat 50' Stany Zjednoczone zaczęła opanowywac rosnaca fala Baby Boomers, znalezli sie natychmiast ludzie wietrzacy w tym przede wszystkim gruby interes.

Co najwazniejsze, powojenny okres ekonomicznego dobrobytu, opierajacy się na szybujacych wskaźnikach indywidualnej konsumpcji, dawał powody do zadowolenia nie tylko wytworcom dóbr fizycznych, ale również wlodarzom "przemysłu kulturalnego", którzy zacierali ręce przy produkowaniu nowych hitów muzycznych i filmowych dla zwiekszajacej sie dynamicznie grupy odbiorczej. Mózg w końcu też czymś odżywiać sie musi.

Jednym z podmiotów, który znalazł krotka drogę do zarabiania na prostych przyjemnosciach mlodziezy, było studio produkcyjne American International Pictures. Firma założona w 1956 r., w Los Angeles, nie szukała swojej drogi wzorem gigantów z Hollywood w kosztownych produkcjach i oscarowych kreacjach aktorskich, ale postanowila dotrzeć za pomocą kilku prostych środków do mózgu przeciętnego, amerykańskiego nastolatka, odwiedzającego dosc czesto tanie kino samochodowe (drive-in).

Tak narodziło sie ponownie kino exploitation, dość często utozsamiane z kinem klasy B i filmem campowym. Nie liczyło sie tu przeslanie i wyszukana narracja, ale eksploatowanie czystej zabawy kliszami lub czysta zabawa po prostu! Jedynym wyznacznikiem stała się kabona, zarabiana na filmie. Jeśli film zarabiał, dokrecalo się pięć nastepnych czesci. Jeśli nie, lądował szybko w szufladzie producenta.

AIP wykreowalo metoda focus groups (tak wlasnie!) wiele nisz exploitation oscylujacych wokol teensploitation, w tym beach party movie, biker movie, teenage werewolf movie oraz last but not least hippiesploitation movie, do których zalicza sie legendarny "Riot On Sunset Strip" (1967).

Akcja filmu kręci się wokół grupy nastolatków, szukających dreszczyku w nocnym klubie Pandora's Box, na Sunset Blvd. Narrator odsłania nam przy tym rosnące napięcie, pomiedzy liberalną młodzieżą, a biznesmenami, widzacymi w niej zagrożenie dla swoich interesów, którzy probuja lobbować ich brutalne usunięcie u miejscowej policji. Scenariusz nosi generalnie znamiona exploitation, jest tak kiepski, ze ciężko od niego cokolwiek wymagać.

Szybko można byłoby na tym filmie zasnąć, gdyby nie została w nim wykorzystana genialna muzyka 60's garage, która daje fanom dźwięków z tamtego okresu okazję do uslyszenia ich w kontekście. Słyszymy tu kawalki takich bandow, jak The Standells, The Mugwumps i The Chocolate Watchband, które rozgrzewaja publikę Pandora's Box. Te tuny po prostu bronią się same!

Koniecznie musze wspomniec, ze z tym ochlapem miesa rzucona zostaje nam jednak fascynujaca scena (co zgadza się z moim generalnym poglądem, ze nawet w bardzo kiepskim filmie można znaleźć dwie-trzy genialne sceny) z udziałem Mimsy Farmer, tripujacej na kwasie do bardzo psychedelicznych dźwięków :) Dla łowców ciekawostek z pewnością odkrywcze będzie to, iż ta sama Mimsy zagrała pozniej kilka pomniejszych ról w filmach Dario Argento.



Film jest oczywiście polecany ze względu na muzykę, ciuchy i sceny z zapodawaniem kwasu. Nigdy nie wydany oficjalnie na DVD, krąży w wersji bootlegowej, ktora z pewnością lata także gdzieś w królestwie Internetu. Soundtrack do filmu został wydany jako krążek winylowy w 1967, a niedawno dokonano jego reedycji. Recenzji oczywiście zamieścić nie omieszkam już niedługo.


Sunday, 18 October 2009

Sezon na Jodorowsky'ego!

Jodorowsky będzie miał już niedługo dla siebie aż cały miesiąc w Londynie, gdyż z początkiem listopada startuje zorganizowany przez grupę Guerilla Zoo zestaw wydarzeń, poświęconych temu ostatniemu z mistrzów artystycznej alchemii.

Będą premiery teatralne, wystawy, projekcje filmów i dyskusje. Więcej informacji znajdziecie na stronie Guerilla Zoo.

Nowy wywiad z Jodorowskym!

Miło mi wam polecić najswiezszy wywiad z Alejandro Jodorowskym, przeprowadzony niedawno w Paryzu przez dziennikarza znakomitego magazynu VICE.

Niestety nie wiadomo dlaczego, ale nie wszedł on do ostatniego numeru filmowego, w którym znalazły sie min. wywiad z Terrym Gilliamem, Larsem Von Trierem, Davidem Lynchem i Gasparem Noe, a także znakomite artykuły na temat Nowego Jorku jako toposu w kinie, meksykańskiego kina exploitation czy Nollywood - nigeryjskiej odpowiedzi na Hollywood :)

Mniejsza jednak z tym, gdyż wywiad ten znajdziecie pod tym linkiem. Milego czytania!


Wednesday, 14 October 2009

Dr Gonzo i jego przełomowy debiut


Pan Hunter S. Thompson zdecydowanie wraca do łask, choć dla jego wielbicieli po prostu zawsze był aktualny. Zaczynając swoją karierę od gnicia w podrzednych gazetach i bujania sie po Ameryce Poludniowej, gdzie napisał swoją pierwsza książkę, "The Rum Diary" (wydana znacznie później od swojego debiutu), dr dziennikarstwa gonzo wraz z każdym kolejnym krokiem udowadniał swoją wielkość.

Czy chcemy czy nie, cała gałąź dziennikarstwa lajfstajlowego, a także amerykańska szkoła głębokiego reportażu czerpie dzisiaj z niego calymi garściami mocno eksploatujac rozjezdzone już koleiny.

W ciągu ostatnich 50 lat Hunter S. Thompson stał sie bowiem prawdziwa legenda poprzez zakwestionowanie "obiektywności prasy", obnazenie mechanizmów rządzących medialna narracja oraz radykalnej reformie metody pracy dziennikarskiej, która bezlitośnie wyszydzila rolę dziennikarza jako wiernego kronikarza wydarzeń.

Jak powiedział kiedyś donosnie: "Obiektywne dziennikarstwo jest jednym z głównych powodów, dla których amerykańska polityka pozostawala skorumpowana tak długo."

To zdanie - manifest "Nowego Dziennikarstwa", można z duzym powodzeniem odnieść takze do dziennikarstwa polskiego, które w większej mierze opiera sie na zahartowanym w czasach komunizmu pisarstwie propagandowym niż jakiekolwiek inne dziennikarstwo w Europie, niemal gwalcac zdrowy rozsądek. Do tego jeszcze swiatelka w tunelu nie widac, gdyz coraz częściej zdarza mi sie czytac artykuły i wiadomości prasowe, w których trzy następujące po sobie zdania wykluczają sie wzajemnie!

Czytajcie wiec Thompsona, by zaznac troche ulgi. Nie znajdziecie nikogo innego w tak piękny sposób rozprawiajacego sie z medialnymi hologramami.


Niestety, książka która chce wam tym razem polecić, nie została przetłumaczona na polski, a szkoda gdyż to od niej zaczęło sie cale gonzo. "Hell's Angels" to reporterski zapisu jazdy z niesławnym klubem motocyklowym, który sial medialny postrach w latach '60. Niezrazony złą sława Thompson wskoczyl w 1965 na motocykl i postanowił przyblizyc nieco zycie nomadow pod wodzą Sonny'ego Bargera. Skończył niestety pod butami aniołów, ale nigdy do końca nie zerwał kontaktów z klubem.

Jego pionierska, jak na tamte lata praca, otworzyła mu zas pisarska drogę stając sie także kamieniem milowym głębokiego reportażu.

Jak pisze sam: "Spotkalem pól tuzina Hell's Angels pewnego pięknego popołudnia w barze podrzędnego hotelu DePau, który znajdował się w południowej, fabrycznej czesci nadbrzeza San Francisco, graniczacej z gettem Hunter's Point. Moim kontaktem był Frenchy (...)"

Gdy wchodzimy w glab, ponad 250 stron powieści Thompsona zalewa nagle nasza świadomość niczym strumień barwnej rzeki. Dr Gonzo zdecydował sie bowiem przenieść w swoim dziele szystkie jasne i ciemne strony życia Hell's Angels.

To jednak nie sam zapis bujania sie z Hell's Angels stanowi o wartości tej książki, a jej drugie dno - zabawny dialog z relacjami medialnymi na temat ekscesów klubu, który zostaje osmieszony przez naoczna relację samego Thompsona oraz głosy samych uczestników wydarzeń. "Hell's Angels" jest bowiem przede wszystkim atakiem na powierzchownosc obserwacji dziennikarskiej!

Mamy tu wiele smaczkow, ale jednym z najslodszych jest akapit z rozdzialu "The Dope Cabala and a Wall of Fire". Thompson przypuszcza tam frontalny atak na dziennikarska skrupulatność przytaczajac osiem prasowych wersji liczby aresztowań po wyścigu motocyklowym w Laconii, podczas którego doszło do zamieszek, o spowodowanie których oskarzono Hell's Angels (oskarżanych w owym czasie o wszystko).

Pisze on tamże: "Oto lista, która sporządziłem tydzień po zamieszkach: New York Times 'około 50', Associated Press 'przynajmniej 75', San Francisco Examiner 'przynajmniej 100, w tym 5 Hell's Angels', New York Herald Tribune 29, Life 34, National Observer 34, New York Daily News 'ponad 100', New York Post 'przynajmniej 40'(...)"

Dalej czytamy: "Nie byłem zaskoczony tym, ze osiem artykułów dawało osiem różnych wersji na temat zamieszek, ponieważ żaden reporter nie może być wszędzie i każdy z nich czerpie informacje z innych źródeł. Byłoby jednak pocieszające znaleźć ogólne porozumienie na temat czegoś tak fundamentalnego, jak liczba aresztowań(...)"

Tego typu czytania prasy znajdziemy tu dużo, ale dodatkowej zabawy dostarcza nam serwowany przez Thompsona obraz budowania przez media wizerunku klubu, który ewoluuje w ciagu trzech lat (1963-66) od demonicznej, niszczycielskiej siły, przez sprzymierzeńców rewolucji seksualno- psychedelicznej, aż po obrońców tradycyjnych, amerykańskich wartości.

Pozycja warta polecenia nie tylko wielbicielom Thompsona, ale także menadzerom PR w wielkich korporacjach, zastanawiajacych sie jak pozlacac zwykle gowno.

Oczywiście mamy takze nadzieję, że ktoś zdecyduje sie wydać w koncu w Polsce ta i inne pozycje tego wielkiego pisarza, docenianego na całym świecie za wielki wkład w historię literatury.

[Poczytac dalej na temat ksiazek Huntera S. Thoompsona mozecie na lamach MGV]

Thursday, 8 October 2009

Asia Argento tylko dla orłów!



Miałem okazję obejrzeć kilka dni temu na DVD debiut reżyserski Asii Argento z 2000 r., o którym szczerze powiedziawszy nawet nie wiedziałem (moja dziewczyna zresztą też nie), dopóki nie wypatrzylem go w sklepiku na Camden Town.

Film nosi tytuł "Scarlet Diva" i został zrealizowany w konwencji video art. Wątki autobiograficzne mieszają się w nim z fantazja Asii, która niemal dosłownie wyprula sobie żyły i wyrzygała nam się na ekran, żeby dokonać filmowego podsumowania swojego burzliwego życia.

Nie znającym postaci, która jest Asia Argento, należy sie jednak krótkie streszczenie, które zamkne w jednym zdaniu (a przynajmniej tak mi się wydaje). Asia jest córka kultowego, włoskiego reżysera, mistrza horrorów typu slasher - Dario Argento oraz jedna z ulubionych postaci włoskich tabloidów.

Asia od dziecka wychowywana była w rodzinie filmowej, która można śmiało powiedzieć, nieco zryla jej beret. Jej pierwszymi filmami, były dziela jej ojca, który starał się ja edukować w aktorskim rzemiosle dając jej do odegrania wyjątkowo interesujące role nieco psychotycznych person.

Postacią pierwszoplanową w "Scarlet Diva" jest Anna Batista, alter ego Asii, która po krotkim wstepie - odebraniu nagrody aktorki roku, rzuca się w pasmo walenia dragów oraz przypadkowego seksu z odrobiną przemocy w tle podrozujac, jak dziki kangur to tu, to tam.

Zdecydowanie nie jest to film dobry, natomiast zawiera dużo ciekawych scen. Scenariusz i reżyseria nie należą tu do mocnych stron, gdyż bardziej przypomina to sfilmowany na chybił-trafił pamiętnik szalonej nastolatki przez operatora, będącego na mieszance wódki i amfetaminy. Dużo ponadto w tym filmie absurdalnych epizodów tj. kupowanie haszyszu od paryskiego dilera, który mówi po angielsku, a w dodatku z silnym, nowojorskim akcentem.

Generalnie jest to orgia zmysłów bez ładu i składu, która łączy jedynie emocjonalne rozpierdolenie i upadek bohaterki. Niepokojąco prawdziwie brzmią jednak w filmie wątki autobiograficzne, nabierajace charakteru mentalnej pornografii z kilkoma erotycznymi scenami włącznie. Do moich ulubionych należy kreacja Joe Colemana, który próbuje zaciągnąć Anne do łóżka krzycząc przy tym "Ssij moje jaja!"

Bardzo milo ogląda sie też sceny z zazywaniem środków, które odpowiadają rzeczywistości. Anna pali jointy w Amsterdamie, wciąga koks w Paryzu i wali ketamine w Londynie oraz przygląda sie kolezce w Amsterdamie, który właśnie przestawił sie na panią herke po byciu alkoholikiem przez 10 lat. Robi to zaś wszystko z takim przekonaniem, że az chce sie powiedzieć "ładnie, kurwa ładnie".

Reszta filmu to niestety worek pełen cudów, który można znieść tylko z uwagi na piękno samego voyeryzmu. Jak mówi jednak moja dziewczyna: "Asia nigdy nie była dobra aktorka, została sławna bo walila się z każdym". Wezmę więc to za punkt widzenia insajdera i polecę wam ten film, jeśli kiedyś będziecie się naprawdę nudzić. Amen.

Tuesday, 29 September 2009

Życie skorporatyzowane!




Jak pewnie się orientujecie, od długiego czasu jestem fanem Douglasa Rushkoffa, którego przetłumaczyłem textów kilka i przeprowadziłem nawet z człowiekiem krótki wywiad. Rushkoff jest dla mnie absolutnym fenomenem, przede wszystkim jako mistrz obserwacji antropologicznej na polu mediów, ewolucji rynków konsumpcyjnych i meta-marketingu. Jest min. twórcą terminu „marketing wirusowy”, autorem ironicznej powieści The Ecstasy Club, opisującej życie squatu raverów w Stanach Zjednoczonych z perspektywy a la późny Tom Wolfe oraz twórcą niezliczonej ilości narracji, wyjaśniających mechanizmy funkcjonowania mediów i ciemne strony kultów samopomocy.

Jego najnowsza książka Life Inc. (która najprawdopodobniej nie zostanie przetłumaczona na polski), to efekt ostatnich kilku lat pracy Rushkoffa na styku usług korporacyjnych i analizy mediów oraz własnych doświadczeń życiowych, które w tej książcer nabierają prawdziwie przełomowej wymowy. Dla znających jego filmy dokumentalne, nakręcone dla telewizji PBS, będzie tu kilka okazji do solidnego powtórzenia jego myśli. Dla obserwujących jego wpisy blogowe, będzie ich zaś znacznie więcej. Sam nie mogę wyjść z podziwu, jak w Life Inc. Doug połączył pięknie swoje liczne zainteresowania i dośiadczenie tworząc z nich krystalicznie czystą wizję rzeczywistości - gong, który idealnie uderzył w mój dzwon.

Muszę tu wspomnieć, że nic mnie tak nie mierzi, jak pierdolenie grupki akademickich intelektualistów-alkoholików lub ekspertów na usługach wielkich korporacji, którzy przedstawiają jednokierunkową wizję świata, w każdej kolejnej książce rozsiewając rodzaj zgubnego fatalizmu lub po prostu odmawiając komentowania głębokich struktur działania współczesnej rzeczywistości społecznej. Jest to dla mnie makulatura, ktorą można sobie z miejsca podetrzeć dupę. Niestety, w tej właśnie działce można by umieścić większość dzieł znanych proroków nauk społecznych (mniej więcej 90%). Do tej grupy nie należy jednak na szczęście najnowsze dzieło Rushkoffa. To coś tak ożywczego, że ma się ochotę zaraz wprowadzać pewne myśli w życie.

Oczywiście, Rushkoff trafił w czasy kryzysu ekonomicznego, co niesamowicie podostrzyło większość z jego myśli i z analizy wydobyło maksimum esencji. W tej książce aż się gotuje i czuć w niej tą niesamowitą, kontrkulturową energię, kiedy ktoś po prostu mówi Non serviam i wyraźnie zwraca się do wszystkich, żeby pocałowali go w dupę. Analizjąc historię ewolucji korporacji i zwracając uwagę, jak bardzo ograniczają one dzisiaj nasze życie, a także jak głęboko sięgają ich wpływy, Rushkoff dochodzi do bardzo ważnych wniosków sugerując jednocześnie wszystkie realistyczne sposoby „pozbycia się kajdan” - wyjścia z sytuacji, pozbawiającej jednostkę ludzką jej podstawowych, duchowych praw.

Doug zaczyna od analizy historii wykształcenia się tworu, zwanego korporacją sięgając nigdzie indziej, a do późnego Średniowiecza, gdzie wskazuje sposób, w jaki wyodrębniająca się warstwa kupiecka zaczęła po raz pierwszy dążyć do akumulacji waluty stając się ważnym pośrednikiem pomiędzy wytwórcą, a odbiorcą. Wzmacniający się w mieście popyt na dobra handlowe był z jednej strony efektem wzrostu zamożności mieszczaństwa, ale powoli prowadził także do prywatyzacji ziemi i powolnego zaniku specjalizacji pracy na najniższym szczeblu drabiny społecznej. „Uwolniona” w ten sposób warstwa chłopska zasilała akumulację kapitału emigrując do miast i sprzedając jedyne, co im zostało – pracę. Tymczasem rozwój handlu międzynarodowego powodował wzrost ryzyka biznesów, prowadzonych tradycyjnie przez rodziny i potrzebę natychmiastowego zlikwidowania specjalizacji pracy w celu zmaksymalizowania rynku zbytu. W Toskanii jako odpowiedź zakwitły więc u świtu Renesansu biznesy, znane jako „ograniczone partnerstwo”, w których każdy inwestor miał do stracenia tylko tyle, ile włożył, a zyskiwał stukrotnie w przypadku powodzenia danej inicjatwy.

Drugim okresem historycznym, który stał się wg Rushkoffa kamieniem węgielnym korporacyjnych struktur, jest Era Wielkich Odkryć, będąca świadkiem masowego powstawania tzw. „korporacji uprzywilejowanych”. Będące dla europejskich monarchii oddanymi partnerami twory tj. British East India Company, korzystały z łask królewskich otrzymując handlowe przywileje, w zamian zasilając rodowe skarbce w czystą walutę i kruszec. Działające w imieniu koronowanych głów korporacje zakładały na nowo poznanych terytoriach kolonie, a następnie kontrolowały całkowicie handel i wytwórstwo na danym terenie. Tym sposobem do końca XVII w. większość rodów królewskich w Europie była całkowicie uzależniona od skuteczności działania korporacji z nimi sprzężonych większość pieniędzy powierzając im z zamiarem ich pomnożenia.

W ten sposób Ruskoff prowadzi nas w końcu do „Bostońskiej Herbatki” i uzyskania przez Stany Zjednoczone niepodległości w 1776. pokazując obydwa z aktów jako bezpośrednią reakcję na rządy potężnej British East India Company, która bezlitośnie eksploatowała amerykańskich osadników. Następnie przypomina o tym, że demokraci tacy jak Thomas Jefferson (ten, który tak silnie wielbił wspaniałość konopii indyjskich) upominali się o zapis w Konstytucji Stanów Zjednoczonych, ktory uwzględniłby „wolność od monopoli handlowych”. Niestety, głos ten został zagłuszony przez federalistów tj. George Washington i dał początek wiekowi podważania wszelkich zakazów monopolistycznych przez amerykańskie korporacje, które wykorzystując wszystkie paradoksy i niedociągnięcia w ciągu stu lat stały się władcą życia i śmierci wszystkich Amerykanów.

Dzięki temu XX wiek przemknął nam jako galopujący wyścigig korporacji, które coraz bardziej wymykały się państwu mając jednocześnie bliski dostęp do sfery politycznej i od lat 20' utwardzały sukcesywnie swoją monopolistyczną władzę. Oczywiście nie zabrakło tu także pięknego ustępu na temat współdziałania korporacji z machiną II Wojny Światowej i Nowego Światowego Porządku, który otworzył się wg Ruskoffa w 1944, podczas pamiętnego spotkania przywódców alianckich w Bretton Woods, gdzie podłożono podwaliny pod międzynarodowy system montarny, przywództwo ekonomicze Stanów Zjednocznych, zasady kredytowania państw biednych i zdecydowano o wiodącej roli korporacji w całym procesie.

Jest w tej książce kilka słów kluczy tj. „uprzywilejowana korporacja”, „odłączenie”, „rynek mieszkaniowy”, „maszynka marketingowa”, „tworzenie długu”, „konkurencyjne środowisko”, „inny rodzaj pieniędzy”, „fascynacja katastrofą”, na które koniecznie trzeba zwrócić uwagę, gdyż są to zalążki idei, wokół których wciąż kraży autor rozrysowując je na przykładach i łącząc ze sobą na różnych poziomach kulturowych i społecznych. Tematy palące, które domagają się natychmiastowego rozwiązania, jakie Rushkoff wskazuje poprzez piękny rozdział na temat tworzenia lokalnej waluty w zamieszkanym przez siebie miasteczku, do którego przeprowadził się nie chcąc wpadać w sidła kredytu. Doug bierze także na widelec „rolnictwo organiczne” pokazując, jak nawet tak szlachetną ideę udało się korporacjom wywrócić na nice i całkowicie poddać swojej kontroli jeszcze silniej alienując człowieka od własnych potrzeb. Mamy w końcu wspaniałą egzegezę oddolnego działania małych społeczności w Nowym Jorku. Projekt „Sustainable South Bronx”, wykorzystujący „społeczne grupy rolnicze” do sadzenia zdrowej żywności na dachach domów mieszkalnych i wieżowców, które następnie dystrybuowane są pomiędzy członków danej społeczności.

Mimo tego, że krok po kroku Rushkoff odziera nas ze złudzeń na temat naszych możliwości w skorporatyzowanym społeczeństwie i sfery naszej wolności, która z roku na rok staje się coraz bardziej iluzoryczna, jednocześnie otwiera nam oczy na to co znaczą na pozór tak oczywiste terminy, jak „wolny rynek”, co się pod nimi kryje i kto je wykorzystuje do jakich celów manipulując ich znaczeniem. Reasumując, Life Inc. przedstawia niepokojąco zwartą i silnie uargumentowaną przykładami wizję światowego ładu, zmierzającą do zamiany całych społeczeństw w kontrolowane przez korporacje sfory bezmyślnych zombie. Działajcie!

Tuesday, 1 September 2009

Inglourious Basterds - Tarantino znowu w formie

Tarantino ponownie w formie, to z pewnością pierwsza myśl, jaka została wytworzona w moim mózgu po zakonczonym seansie jego nowego filmu. Nazwany przekornie wobec angielskiej ortografii "Inglourious Basterds", film jest holdem wobec niszowej gałęzi włoskiego "exploitation movie", znanego jako "macaroni combat".

Po raz pierwszy od dłuższego czasu otrzymujemy kino wojenne, które nie gloryfikuje, nie potępia, nie moralizuje, a przede wszystkim ma w dupie to, co zostało uznane za "prawdę historyczna". Skoro prawda umarła, miejmy z niej choć dobra zabawę!

Tarantino w swoim nowym dziele daje nam znać, ze uwielbia odbijać rzeczywistość w krzywym zwierciadle niczym mag mieszajacy ze sobą pomysły Alana Moore'a i Philipa K. Dicka i przyprawiajacy to szczypta komedii.

Akcja filmu dzieje się w ogarnietej II Wojna Swiatowa Francji. Naziści tropią ukrywające sie na wsi resztki Zydow z zamiarem ich calkowitej eksterminacji. Glowny watek zostaje zawiązany, gdy pułkownik Landa z Waffen SS zabija, ukrywajaca sie pod podłogą jednej z chat, rodzinę żydowska pozwalając jednak uciec najmlodszemu z rodzeństwa. Jest rok
1941...

W międzyczasie w Stanach Zjednoczonych, mówiący z przesmiesznym akcentem z Tennessee, porucznik Aldo Raine (Brad Pitt) organizuje pluton żydowskich mscicieli, których zadaniem jest zabijać i skalpowac nazistów na terenie Europy w celu siania totalnego postrachu.

Nadchodzi rok 1944, a grupa Aldo Raine stała sie już do tej pory zmorą niemieckich zolnierzy. W Paryzu tymczasem ocalała z jatki, urzadzonej przes SS, Zydowka imieniem Shosanna kieruje okupacyjnym kinem.

Gdy pewnego dnia zostaje zaczepiona przez niemieckiego snajpera, Federicka Zollera, cała intryga nabiera niespodziewanego kierunku... nie chce jednak psuć zabawy, tym którzy się na film dopiero wybierają!

Nie da się tego filmu oglądać bez wyksztuszenia sporej dawki śmiechu. Są sceny, które mogą rywalizować z powodzeniem z farsą "Wscieklych Psow" i chwyty rodem z "Kill Billa". Ogląda sie bardzo przyjemnie i długiego czasu nawet sie nie czuje. Tarantino po raz kolejny oferuje nam swoją własną wersję rzeczywistości, w której tlo historyczne nie ma znaczenia, dopoki potrafi się docenić dziką fantazje reżysera. Polecam!


Friday, 24 July 2009

Jak i po co żyć bez pieniędzy...



Stronę tego gościa znalazłem dzisiaj przez Disinfo... i w deszczowy dzień, w który napierdala mnie głową, idee te wydają sie naprawdę twórcze i ozywcze. Kto bowiem nie chciałby w zasadzie mieć tego wszystkiego w dupie?

Koleś, o którym mówię, żyje od dziewięciu lat całkowicie bez pieniędzy nie akceptując też żadnej formy płatności kredytowej i papierów wartościowych.

Jego strona hostowana jest przez Google, jak sie wydaje całkowicie sensownie, za darmo :)

Kliknijcie w ten link, by przeczytać jego całkiem spory FAQ.

Tuesday, 21 July 2009

Kawałek do pobudzenia życia :)



Stare, ale jare (choć w zasadzie nie tak stare :D)
Jeden z najzabawniejszych klipów jednego z najlepszych HC bandów ostatnich lat...




Friday, 17 July 2009

Wspomnienia znad grobu lat '60

Jedna z najgenialniejszych powieści XX wieku, "Fear and Loathing in Las Vegas: A Savage Journey To The Heart Of The American Dream", ukazała sie po raz pierwszy w 1971 jako zestaw artykułów w magazynie "Rolling Stone". Podpisana przez tajemniczego osobnika o nazwisku Raoul Duke, niemal natychmiast zyskała wielki rozgłos w USA.

Napisana oczywiscie przez Huntera S. Thompsona, już wtedy bestsellerowego autora książki o klubie Hell's Angels, szybko stała sie jednym z najtrafniejszych podsumowań dekady lat '60. Pomimo tego, ze pierwszy raz wydana w twardej okładce przez Random House w 1972, od tego czasu nie wyszła nigdy z druku...

Obecnie można ja dostać w UK jako paperback, który jest idealna kopia pierwszego wydania z paranoicznymi ilustracjami brytyjskiego rysownika, Ralpha Steadmana włącznie. Nie wiem niestety, jak wygląda polskie wydanie, które wyszło rok temu, gdyż odpuscilem sobie w końcu jego kupno na rzecz skupienia sie na wersji pierwotnej.

Klasyczna krytyka książki wskazuje na to, iż Thompson podjął przede wszystkim ślad Toma Wolfe'a w opisywaniu psychedelicznego pokolenia. Byl to jednak wplyw wzajemny. Jak wiemy, Wolfe przy pisaniu swojej "Proby kwasu w elektrycznej oranzadzie" posilkowal się nagraniami Thompsona z jego wspólnej podróży z Kenem Keseyem i Marry Pranksters.

By mieć wiekszy obraz inspiracji literackich Thompsona, należy przede wszystkim docenić wpływ jednej z największych osobistości kontrkultury XX wieku - Kena Keseya we własnej osobie. To właśnie jego dwa największe dziela, "Lot nad kukulczym gniazdem" i "Czasami wielka chętka", stały sie kluczem otwierającym bramy pisarskiej percepcji twórcy "gonzo journalism".

Jak mówi on sam w zbiorze wywiadów "Conversations with Hunter S. Thompson", to glownie dziela Keseya miały wielki impakt na jego twórczość. Gdyby nie Kesey, Thompson nigdy nie poznalby też Hell's Angels i nie napisał swojej, pierwszej, wielkiej książki.

Idac tym sladem, Thompson w "Fear and..." potwierdza przede wszystkim swoją anty Leary'owska poze opowiadając sie za uzywaniem psychedelikow do generowania raczej chaosu niż harmonii (kłania sie tu oczywiscie Kesey ze swoją ścieżka chaopsychedelii).

Pokazując, ze pokolenie lat '60 w szybkim czasie stało się ofiarą czarnego rynku i wlasnych paranoji, że używanie prowadzi do nadużywania i że nie ma zabawy bez całego "arsenalu środków", Thompson zdecydowanie staje po mrocznej stronie kwasu.

Zezwierzecenie za pomoca dragow jest u niego wszystkim, gdyż świat jest szalony, a momenty raju są jedynie chwilami iluzji pomiedzy długimi pasazami z piekła rodem. Oslepienie potrzeba oświecenia pojawia sie więc u Thompsona jedynie jako słodko-gorzka ironia i sentyment do czasów, kiedy wszystko było możliwe, by za chwilę stać sie jedynie wspomnieniem.

Saturday, 11 July 2009

Wystartował mój blog o winylach



Miło mi oznajmić, ze wczoraj wystartował mój nowy, dwujęzyczny blog "Winylowa Afryka", poswiecony winylowym wydaniom afrobeatu, afro-funku i tradycyjnych rytmów afrykańskich i karaibskich.

Znajdziecie już tam niedługo porcje recenzji płyt, profile niezależnych labeli, wydających kompilacje i reedycje afrobeatowe oraz zapowiedzi wydawnicze. Zapraszam do czytania!


Thursday, 2 July 2009

Mój nowy blog o winylach!



Popatrzylem dzisiaj na pustynie polskiej blogosfery i postanowiłem ja nieco urozmaicic. Blogi winylowe praktycznie nie istnieja, chociaz trend ten na swiecie wyraznie rosnie! Być może Polakow zwyczajnie nie stać na wydawanie kupy siana na drogocenne dobra muzyczne, ale jak pokazują wszystkie wskazniki ich sprzedaż także w Polsce wyraźnie się podniosła.

Oczywiście jest to głównie rock progresywny i jazzowe klasyki, gdyż inne nurty muzyczne na dobre w swiadomosci społecznej nigdy tam nie zaistniały. Co tu mówić o 60' garage, northern soul, rockabilly i innych gatunkach, które popularne obecnie w UK podnoszą ceny oryginalnych wydań do niebotycznych poziomów. Wśród tych kilku, bijacych rekordy cenowe gatunków muzycznych, znalazł się też oczywiście afrobeat - moja pasja, której od kilku lat namietnie służę :)

Pomimo tego, ze zauważyłem gdzieś w polskiej sieci kilka blogów, skupiające się na winylowych wydaniach znanych albumów, wciąż ciezko jest znalezc cokolwiek o rzadkich płytach artystów afrykańskich, które preznie zostają wygrzebywane w ostatnich kilku latach przez niezalezne brytyjskie, amerykańskie, francuskie i niemieckie labele, by zostac wydane ponownie.

Wiedziony wewnętrzną potrzeba stworzenia czegoś, co obejmie moja osobista fascynacje przedmiotem, założyłem więc WINYLOWA AFRYKA - blog z założenia dwujęzyczny, który będzie przynosił wam kilka do kilkunastu razy w miesiącu porcje recenzji afrobeatowych, afro- funkowych i bebnowych winyli wraz z wiesciami o nowych wydawnictwach, trasach koncertowych i innych ciekawych juksach!

Friday, 26 June 2009

Michael Jackson nie żyje



Michael Jackson - gwiazda muzyki pop, która swoją karierę zaczynała w legendarnej wytwórni Motown,odeszła wczoraj po południu w swojej willi w Los Angeles. Oficjalna przyczyną był atak serca, ale wiadomo ze gwiazdy umierają jedynie na skutek miedzy planetarnych spisków. Niemniej jednak pogłoski, ze umarł podczas operacji plastycznej nie są prawda. Madonna podobno płacze, dotknięta śmiercią swojego przyjaciela, a z nią cały show business, który robił na jego muzyce setki milonów $ rocznie.

Oczywiscie jest i jasna strona medalu, nakłady albumów typu "The Best Of..." wzrosną teraz pięciokrotnie, a wraz z nimi ich sprzedaż. Śmierć znanego artysty generuje bowiem ogromne pole emocjonalnej energii, która napędza sprzedaż. Dla nizaleznych sprzedawcow winyli jest to takze dobra wiadomość, będzie można pchać single The Jacksons Five i wczesne albumy, wydawane przez Motown o wiele skuteczniej i za lepsza cenę. Pamiętajmy więc o Michaelu Jacksonie sluchajac nie tylko "Thriller" czy "Bad", ale także "I'll be there".

Tuesday, 23 June 2009

"Rainbow Bridge" - kolejny odlot lat '60


"Rainbow Bridge" to jedna z zagrzebanych w lamusie czasu perelek, obrazujacych czasy schylku kontrkulturowego zrywu lat '60 w USA. Mimo, ze dlugi i meczacy (125 min.), dla miłośników filmów psychedelicznych "Rainbow Bridge" może być jednak kolejna pozytywna jazda po czaszce. Film, ktory w bardzo podobny sposób, co "Chappaqua" z Williamem S. Burroughsem, pokazuje wizje i nadzieje pokolenia '68, byłby tylko kolejnym paradokumentem o marzeniach odosobnionej grupy headow, walacych LSD, gdyby nie siedemnasto minutowy koncert Jimiego Hendrixa u podnóża wulkanu Haleakala na wyspie Maui, na Hawajach.

Tytuł filmu został wzięty od nazwy ashramu, praktykujacego na Maui jogę, tai chi i biorącego duże ilości środków psychedelicznych, który jest jednocześnie symbolem reprezentującym pro mistycznie nastawiony odłam kontrkultury. Akcja kręci się wokół osoby Pat Harley, która ucieka z czarnego getta w Nowym Jorku, by zamieszkać razem z członkami Rainbow Bridge. Pat jest niepokorna i bunczuczna, ale w końcu daje się wciągnąć w wir ćwiczeń jogicznych, astrologii i palenia haszu, przemycanego na Hawaje przez surfurow.

W filmie Chuck Wein (reżyser) zajął się wszystkim, mamy "wykłady" na temat pokojowej koegzystencji, pozbywania się ego, tripow po LSD, grupowego mantrowania, ekstatycznego wpływu muzyki rockowej, neopoganskich rytuałów z bębnami, a także ukrytej egzystencji kosmitów, kierujących ludzkość na dobry kurs. Szczególnie to ostatnie jest dla reżysera bardzo ważne i zostaje nawet wzmocnione przez profetyczny monolog wydawców filmu (Eagle Vision, 2001).

W filmie dwa momenty są bezcenne, nieprzytomny Jimmy Hendrix palący jointa i prowadzący mało skoordynowany dialog o motocyklistach, czarodzieju i braku potrzeby posiadania lidera :) oraz jego fantastyczny koncert, mający wyzwolić pole kosmicznej energii :) Szczegolnie polecam wielbicielom tego genialnego artysty!


Monday, 22 June 2009

Nowe objawienie



O tym, ze wrożyc można absolutnie że wszystkiego dobrze wiedzą ci, którzy interesują sie dywinacja. To, co odkryłem jednak ostatnio za posrednictwem mojej dziewczyny jest dla mnie swego rodzaju rewelacja magiczna. Otóż zadzwoniła ona do mnie po nocy spedzonej z koleżankami proponując postawienie mi tradycyjnej włoskiej wyroczni karcianej. Nic w tym nie byłoby dziwnego, Wlosi do dziś produkują karty, które nie są niczym innym niż popularna wersja Tarota (jedna z talii, która mam obecnie w rękach, nosi nazwę "Modiano Piacentine"), gdyby nie fakt, że przepowiednia która tak radośnie została mi zareklamowana, czerpie swoją noc z koreańskich kart z kuzynem Totoro ((bohaterem popularnej azjatyckiej mangi).

Z pewna niesmialoscia podszedłem do kart Totoro z początku pytając o głupoty, ale szybko zostałem zmuszony do traktowania ich z powagą. Znając generalna zasadę przepowiedni, mówiąca iż należy na wstepie zadawać pytania proste w celu sprawdzenia jej wiarygodności, spytałem czy nastepnego dnia będzie padać deszcz? Pomimo prognozy pogody, mówiącej że bedzie słonecznie , otrzymałem odpowiedz "tak". Spytałem oczywiście o wiele innych rzeczy, ale w duchu odpowiedzi miały jednak zostać zweryfikowane przez sprawdzenie się odpowiedzi nr 1.

Następnego dnia pomimo słonecznego dnia około 16 zaczęło padać... Sąsiad Totoro okazal sie jednak nie głupszy od Tarota. Będę oczywiście rozgryzal dalej ten system :)


Wednesday, 10 June 2009

Jodorowsky zaczyna nowy film w pazdzierniku.



Jak podaje już wiele serwisów filmowych, w tym Screen Daily i Film New Europe, jasny jest już budżet nowego filmu Alejandro Joforowsky'ego pt. "King Shot". Znamy już także producentów, ktorzy beda realizowali nowe przedsięwzięcie tego kultowego artysty. Zdjęcia zaczną sie w październiku w Hiszpanii, a premiera filmu jest planowana na 2010/2011 rok.

Oczywiście trzymamy kciuki i będziemy bacznie obserwować to wydarzenie w celu zdawania dodatkowych informacji.

Pracownicy londyńskiego metra strajkują!



Mam szczęście, ze od Camden Town mieszkam całkiem niedaleko (Finsbury Park) i codziennie mykam autobusem, co zajmuje mi jakieś 15 minut. Dzisiaj zajęło mi to jakieś pól godziny, ze względu na chaos organizacyjny, powstały na skutek strajku pracowników metra - wszystkie linie zostały zawieszone na dwa dni, gdyż strajkuje jakieś 20,000 ludzi.

Związkowcy rządają tym razem nie podwyżki (pensja kierowcy w metrze zaczyna się od 40,000 funtów rocznie), ale przywrócenia na stanowiska pracy dwoch kierowców, zwolnionych niedawno.

I tu leży pies pogrzebany, jednego z nich zwolniono gdyż na stacji metra, należącej do Victoria Line otworzył drzwi nie z tej strony co trzeba, a następnie skłamał w dochodzeniu. Drugiego zwolniono za kradzież.

Jeśli związki wywierają naciski, byle tylko pokazać siłę, jaka wciąż dysponują, prawo do strajku jest tu w sposób oczywisty wykorzystywane przeciwko zwyklym londynczykom, którzy najbardziej na tym ucierpią.

Witamy w Europie czasów kryzysu, gdzie każdy racjonalny argument jest obalany na rzecz racji losowo wybranej grupy interesu. Widziałem już w Londynie plakaty z hasłem "Kapitalizm nie działa", reklamujący konferencje neomarksistowska. Osobiście wywiesilbym plakaty z hasłem: "Etatyzm nie działa - spróbujmy w końcu kapitalizmu".


Friday, 5 June 2009

Chaosmos.pl - it's fresh!



Chaosmos.pl is a freshly published picture album of Polish esoteric art, containing works of well known artists and just discovered new talents. This is the first publication of that sort in Poland available to order online and to be shipped worldwide. Considering a fact, that it's really affordable in price and contains bonus CD, I suggest strongly it's purchase by anyone interested in relations between magick, esoterics and art in Eastern Europe. Full information in English is available on the official site.


Wednesday, 3 June 2009

Thursday, 14 May 2009

Krótka historia komercjalizacji kontrkultury!



Krótka historia komercjalizacji kontrkultury, znaleziona na stronie Manolith. Kilka banałów i kilka interesujących dygresji. Przejrzyjcie.


Tuesday, 12 May 2009

Czas zadać pytanie: "W co oni wierzą ?"



Angielski brukowiec "The Sun" wyciąga na wierzch wypowiedzi byłego prezydenta USA, Ronalda Reagana, który mierzy się w nich ze swoją wielka obsesja - zagrożeniem Ziemi inwazja kosmitów! Temat opisał w swojej książce amerykański autor, Darwin Porter.

Jeśli jest to prawda, należy zadać sobie pytanie "W co wierza na przykład Barack Obama i Wladimir Putin?" W światowy spisek Wielkich Przedwiecznych czy armię insektoidow, ukrywających się pod Mount Everest w celu zniszczenia cywilizacji ludzkiej na sygnał dany z Syriusza? Paranoja szerzy sie lepiej niż religia w głowach światowych przywódców. Dokonajcie rewizji twierdzeń dyskordianskich i spróbujcie wyobrazić sobie w co wierzy Donald Tusk?


Monday, 27 April 2009

Borowczyk na cenzurowanym...



Jakieś trzy dni temu obejrzałem sobie wreszcie nie pocieta przez cenzurę wersję wspanialego filmu "Za murami konwentu" w rezyserii jednego z najlepszych polskich artystow-imigrantow, Waleriana Borowczyka.

Wersja reżyserska od ocenzurowanej różni sie scenami, w których zakonnice dokonują aktów lubieznych za pomocą wibratora lub męskiego członka :) Jest to także pierwszy film Borowczyka w pelni zrealizowany poza Francja, a dokładnie we Wloszech.

Scenariusz jest oparty o rozdział z powieści Stendhala, jest to jednak dosyc luźna adaptacja :) U Borowczyka fascynacja erotyka prowadzi bowiem do bezpośredniego ataku na katolicka represyjnosc wobec cielesności. Jako motyw przewodni Borowczyk wykorzystuje walkę pomiędzy siostra przelozona, ciągle kontrolujaca zachowania młodszych siostrzyczek, a namiętna zakonnica z bogatego, szlacheckiego rodu, która przeciwstawia sie jej z cała mocą oddając się przy tym rozkoszom seksualnym.

W filmie czasami ciężko jest określić, która zakonnica jest która, gdyż wszystkie są przepiękne i wszystkie noszą habity, pod którymi ukrywają swoje wspaniale, młode piersi i gorące cipki. Kto nie chciałby przeleciec zakonnicy? Wydaje mi się, ze to odwieczne marzenie erotyczne drzemie w sercu każdej kobiety i każdego mężczyzny. Borowczyk w magiczny sposób ekranizuje owo marzenie pokazując je jako walkę naturalnych instynktow człowieka z fałszywa, xianska moralnością.

Film jest fantastyczny i polecam go każdemu, szczególnie ze względu na grające w nim śliczne Wloszki, do których sam mam słabość :) Film daje nam także szybki wniosek, że władza każdego autorytetu sama domaga się zniszczenia, gdyż gniecie naturalne, potężne dążenia do realizacji swoich najgłębszych pragnień, które zawsze biorą górę!

Co jest jednak ciekawe, to że w dodatkach do filmu mozna znaleźć wywiad z gościem, który zrobił swego czasu w Londynie retrospektywe filmow Borowczyka, która była sukcesem do tego stopnia, iż zrealizowano ja także w Polsce. Niestety, gdy koleś przyleciał na spotkanie z polskim organizatorem z lista filmów, które można było pokazać, okazało się ze na pokazanie "Za murami konwentu" NIE MA OPCJI!

Tu zwracam się ze szczerymi słowami do całego zmurszalego establishmentu katolickiego w kraju swojego urodzenia: CHUJ WAM WSZYSTKIM W DUPE! Ten kraj nigdy nie będzie wolny, jeśli sztuka powazanych na świecie artystów, będzie w nim skazana na wieczny niebyt.


Saturday, 25 April 2009

Żegnaj mój stary blogu :)



Bijąc się z myślami znalazłem w końcu twórczy kompromis na swoje blogowe rozterki! Zmienię nazwę, a z nią przechrzcze sie w ogniu przemiany, by kontynuować odwieczny, ludzki wysiłek kształtowania formy doskonałej! Czasami przyjęcie nowej formy musi poprzedzac przyjęcie nowych treści, aby czytelnicy nie wyszli w końcu znudzeni z tego kina.

Żegnaj więc Wojno Informacyjna, nad która tyle spędziłem godzin, tygodni i miesięcy. Mój blog obleczony w nowa formę i wizję, będzie od tej pory nosił nazwę "Skrzynka Demona". Adres także ulegnie zmianie, dokonajcie wiec koniecznych poprawek.


Wednesday, 22 April 2009

Wojna sie skończyła...



Przychodzi taki moment w życiu, że trzeba sobie w życiu wyznaczyć priorytety. Ten blog już od jakiegoś czasu pobrzmiewal cisza i tymczasowe zrywy nie zmienia sprawy zasadniczej, faktu że nie chce mi się go już kontynuować w takiej formie, jaka była kultywowana od jego początku.

Z jednej strony nie chce mi sie go zamykać, ale z drugiej strony nie chce mi sie go kontynuować. Co tu zrobić? Do dziennikarstwa już nie wrócę, bieżące wydarzenia przestały mnie kompletnie interesować i znudziła mnie też eseistyka.

Pozostaje mi oczywiscie moja xiazka, ktorej drugi rozdział powoli kończę (ale tempo mam relaksacyjne). Życie przy tym pędzi strasznie do przodu, choć z drugiej strony coraz mniej mnie obchodzi linia czasu. Bardziej interesuje mnie teraz odwiedzanie ciekawych miejsc w Europie, kolekcjonowanie winyli i oglądanie wcześniej nie widzianych filmów, co zawzięcie robię. Muszę też oczywiście poświęcać czas swojej dziewczynie i pilnować biznesu.

Przypuszczam, że najlepiej byłoby zmienić nazwę tego bloga lub po prostu otworzyć nowego, bo za dużo tu wisi pewnych ciężarów, zbyt dla mnie znaczacych. W tym nowym blogu mógłbym sobie stukac o tym, czego słucham, co czytam i oglądam, a wojnę porzucić na zawsze.

Nie powiem, rozleniwilem się, ale przyjemne to lenistwo, które pozwala człowiekowi prawdziwie wypoczywać. Pozdrawiam więc tymczasem czytając kolejny zeszyt "Topolino" :)


Thursday, 19 February 2009

Udało się...



Pomimo ciążącej nade mną klątwy chaosu (która w zasadzie jeszcze sie nie skończyła, bo DVD player kupowałem już drugi raz i dalej nie działa), udało mi sie ukończyć pierwszy rozdział mojej powieści, która chciałbym napisać do końca tego roku. Będę teraz miał czas na pisanie innych rzeczy, więc spodziewajcie sie różnych wystrzalow w przestrzeni wirtualnej i poza nią...


Wednesday, 11 February 2009

Krotki film o chaosie



Kilka dni temu w moim domu na Windsor Road doszło do małego wypadku. O godzinie 16 koleś roznoszacy ulotki zauważył lejaca się przez drzwi wejściowe wodę. Natychmiast wezwał policję, która wezwała z kolei straż pożarna. Brygada nie mogąc znaleźć nikogo, kto mógłby otworzyć im drzwi, wywazyla je i wylamala także zamek do studio flat na pierwszym pietrze, gdzie pękła rura odprowadzajaca wodę z prysznica. Wyciek szybko został zatamowany, a nad rura znalazłem po przyjściu dwie godziny pozniej napis "leak joint".

Oczywiście dom przestał się nadawać do użytku, tak więc razem z moja dziewczyna obejrzelismy następnego dnia całkiem ładne studio flat na tajemniczej ulicy Brownswood Road, numer 23... Już wtedy podejrzewalem, że ta historia tak gładko się nie skończy.

Wyprowadzki dokonaliśmy szybko lądując graty na VW T4, ktory na szczęście był do dyspozycji. Ile się tego uzbieralo, nawet ja byłem w szoku. Gdy spędziliśmy w nowym mieszkaniu pierwsza noc, stwierdziliśmy że był to dobry wybór lokalizacji, przestrzeni za rozsądna cene. Po dwóch dniach z bojlera od centralnego ogrzewania zaczęła cieknac woda. Mały, na pozór niegroźny wyciek szybko stał się poważny i doprowadzał nas do białej gorączki.

W nocy dnia następnego doszło jednak do kolejnej usterki. Gdy obudzilismy się rano, oczom naszym ukazał się zalany do połowy dywan, a źródła nie udało się zlokalizować. Miałem wtedy dzień wolny, więc po tym, jak poinformowałem naszego landlorda, zająłem się natychmiast osuszaniem mieszkania. Niestety, po dwóch godzinach walki stwierdziłem, ze i tak nie uda mi się tego zrobić za szybko. Siadlem więc sobie do pisania xiazki, której pierwszy rozdział miałem zamiar właśnie skończyć. Gdy z powrotem zacząłem osuszac mieszkanie zuzywajac do tego mnóstwo szmat, zatkal się prysznic, a mi pozostał tylko zamęt i wkurw przeokrutny!

Oto jak Bogini Eris wystawia na próbę swoich wyznawców!

Skutki tego chaosu usuwa dzisiaj hydraulik, więc mam nadzieję ze uda mi sie w końcu skupić na pisaniu zamiast walczyć z chaosem. Nikt jednak nie mówił, ze będzie łatwo.


Wednesday, 28 January 2009

Bill Hicks!

Bill Hicks, to nieżyjący już komik amerykański, uwieczniony na płycie Aenima zespołu Tool.

Urodzony w roku 1961, zaczął występować jako komik w wieku 13 lat i prędko zyskał uznanie w świecie dorosłych. Nie tylko dlatego, że był śmieszny, ale ponieważ jako jeden z nielicznych odważył się przeciwstawić oczekiwaniom masowego odbiorcy, traktującego komików jako źródło lekkostrawnej rozrywki. Mówił: Nie jestem jebaną szafą grającą i zamiast trywialnych dowcipów o płatkach śniadaniowych i lotniskach (patrz: Jerry Seinfeld, Jay Leno), serwował zaangażowany, bezkompromisowy i dla wielu trudny do przełknięcia komentarz do otaczających go realiów. Obalał stereotypy, wyszydzał ideologie, demaskował wszechobecną hipokryzję; brał na tapetę wszystkie możliwe świętości i tabu i rozcierał je w pył, pokazując, że nie w nich tkwi sens.

Czytaj dalej

Gorąco polecam jego One Night Stand, zarejestrowany w Old Vic Theatre, Chicago, 1991.