Showing posts with label afro music. Show all posts
Showing posts with label afro music. Show all posts

Saturday, 11 July 2009

Wystartował mój blog o winylach



Miło mi oznajmić, ze wczoraj wystartował mój nowy, dwujęzyczny blog "Winylowa Afryka", poswiecony winylowym wydaniom afrobeatu, afro-funku i tradycyjnych rytmów afrykańskich i karaibskich.

Znajdziecie już tam niedługo porcje recenzji płyt, profile niezależnych labeli, wydających kompilacje i reedycje afrobeatowe oraz zapowiedzi wydawnicze. Zapraszam do czytania!


Thursday, 2 July 2009

Mój nowy blog o winylach!



Popatrzylem dzisiaj na pustynie polskiej blogosfery i postanowiłem ja nieco urozmaicic. Blogi winylowe praktycznie nie istnieja, chociaz trend ten na swiecie wyraznie rosnie! Być może Polakow zwyczajnie nie stać na wydawanie kupy siana na drogocenne dobra muzyczne, ale jak pokazują wszystkie wskazniki ich sprzedaż także w Polsce wyraźnie się podniosła.

Oczywiście jest to głównie rock progresywny i jazzowe klasyki, gdyż inne nurty muzyczne na dobre w swiadomosci społecznej nigdy tam nie zaistniały. Co tu mówić o 60' garage, northern soul, rockabilly i innych gatunkach, które popularne obecnie w UK podnoszą ceny oryginalnych wydań do niebotycznych poziomów. Wśród tych kilku, bijacych rekordy cenowe gatunków muzycznych, znalazł się też oczywiście afrobeat - moja pasja, której od kilku lat namietnie służę :)

Pomimo tego, ze zauważyłem gdzieś w polskiej sieci kilka blogów, skupiające się na winylowych wydaniach znanych albumów, wciąż ciezko jest znalezc cokolwiek o rzadkich płytach artystów afrykańskich, które preznie zostają wygrzebywane w ostatnich kilku latach przez niezalezne brytyjskie, amerykańskie, francuskie i niemieckie labele, by zostac wydane ponownie.

Wiedziony wewnętrzną potrzeba stworzenia czegoś, co obejmie moja osobista fascynacje przedmiotem, założyłem więc WINYLOWA AFRYKA - blog z założenia dwujęzyczny, który będzie przynosił wam kilka do kilkunastu razy w miesiącu porcje recenzji afrobeatowych, afro- funkowych i bebnowych winyli wraz z wiesciami o nowych wydawnictwach, trasach koncertowych i innych ciekawych juksach!

Tuesday, 11 December 2007

Czarny prezydent i jego dzieci...



Ostatnio trafilem z bratem z nieodżalowanego, porzuconego na jakiś czas w polsce, pandadread sound system, na jedną z najdziwniejszych imprez, na jakich byłem w życiu. W piwnicy na Brixton miało się odbyć podziemne reggae party z udziałem polskich selektorów i jakichś jamajskich deejayów, na które oczywiście śmignęlismy z nadzieją zakosztowania kilogramow jamajskiej trawy i totalnego wyluzowania się w oparach pozytywnych wibracji. "Co to musi być za wspaniała piwnicy" - pomyślałem.

Isnieje ona oczywiście dalej i znajduje się prawie na przeciwko znanego pubu The Grosvenor, ale to czego doświadczyłem w środku, wciągnęło mnie na pewien czas w zupełnie inną czasoprzestrzeń. Po wejściu do sklepu, pod którym znajdowała się piwnica, oznajmiliśmy Jamajczykowi - jego właścicielowi, że o imprezie wiemy od jej organizatora. Wpuścił nas od razu do środka, gdzie przywitaliśmy się z kolejnymi członkami, czarnej, podziemnej społeczności.

Okazali się nimi: dwóch dziadków (obydwóch koło 70, jeden z Jamajki, a drugi z Nigerii albo z Ghany), ujarany emigrant z bliżej niezidentyfikowanej części Zachodniej Afryki, który kochał Katowice i Polak, który okazał się gospodarzem i organizatorem imprezy. Potem przyszedł czas jeszcze na jamajskiego deejaya i jakąś pryszczatą mulatkę. Wszyscy byli już ujarani jak stodoły i nieźle podpici. Gadka pokręciła się jednak szybko... po tym, jak brat objaśnił, że jestem miłośnikiem Feli Kutiego :)

Od tego momentu nie było już oczywiście spokoju, dla dziadka Fela był pierwszym i ostatnim, czarnym prezydentem Afryki, a może nawet świata. Musiałem z nim nucić kawałki utworów, tańczyć do rytmów Feli, przypominać sobie jeszcze raz, jaki to był wyjebany koleś i raz po raz słuchać słów: "Fela IS a bad boy". Oczywistym było, że dla dziadka Fela Żyje! On nawet do wiadomości nie przyjął, że Fela może nie żyć! Ta wiara mnie urzekła, gdyż tak naprawdę też w to nie wierzę. Fela, wierny kapłan Oguma i bojownik o wolność, oddycha i czuwa nad każdym oddechem ludzkim, próbującym nieść jego przesłanie. To magia, która nigdy nie zginie. Rytmy Feli wprowadzają w wojenny trans!

Poniżej oddaję wam więc garść linków, które uważam za obowiązkowe dla tych, którzy w jego śmierć nigdy nie uwierzyli i nie uwierzą.

- Antibalas
- Kokolo
- Femi Kuti
- Seun Kuti
- Akoya Afrobeat Ensemble
- Albino!
- The Afromotive
- Boston Afrobeat Society
- Aphrodesia
- Fanga
- Wale Oyejide
- Dele Sosimi
- The Budos Band
- Afrodizz
- Tony Allen
- Chicago Afrobeat Project
- Bukky Leo
- Ikwunga
- Wunmi
- Afro Beat Down
- Chopteeth
- Ayetoro
- Asiko

Friday, 14 September 2007

Amayo na Hybrid Lounge



W końcu natknąłem się wyglądający tak, jakby był sprofilowany specjalnie dla mnie, zajebisty vodcast, Hybrid Lounge. Jak można sobie przeczytać w manifeście:

Hybrid lounge dvd-magazine is part of a non-profit organisation fighting for tolerance and cross cultural understanding. " Hybrid Lounge Productions, vzw" is a production-house that aims to break down racial barriers and to replace fear of foreign cultures with a celebration of intercultural differences. In this post 9-11 era, it..s imperative that we make an effort to gain a better understanding to non-Western lifestyles and world-views and to start a dialogue between international communities that has the power to prevent future conflicts.


U siebie wklejam godny obejrzenia odcinek, w którym Amayo - wokalista moich ulubionych rebeliantów z Antibalas Afrobeat Orchestra, tłumaczy pochodzenie i funkcję, używanego przez Jurubów, bębna Gbedu.




Tuesday, 11 September 2007

Szatan ma się dobrze i kocha funk!



Nie tak dawno przyjaciele zarzucili mi, że funk i afobeat to muzyka, w której brakuje szatana i z tego powodu nie można jej traktować zupełnie poważnie...

Muszę się przyznać szczerze, że zaprotestowałem przeciwko takiemu postrzeganiu sprawy odpierając ataki, jak Asterix na dopingu. Nikt jednak nie chciał wziąć sobie moich kontrargumentów do serca. Pragnienie udowodnienia, że jest inaczej nie dawała mi długo zasnąć, tak więc w końcu wziąłem się za wyczerpujący, dziennikarski risercz, dzięki któremu miałem nadzieję odeprzeć ten ostatni argument, który skazywał moją ulubioną muzę na społeczny niebyt w towarzystwie bądź co bądź, składającym się głównie z fanatycznych szatanowców.

Dlaczego bowiem muzyka wywodząca się z Afryki nie może być uznawana za równie mroczną, jak tradycyjnie uznawane za szatanowskie gatunki tj. black metal czy dark ambient? W końcu nie od dziś wiadomo, że pomysłodawcą dobrego melanżu był szatan, a funk i afrobeat wyzwalają w człowieku znacznie więcej seksu niż największe hity zespołu Immortal. Czy szatan miałby być tak ograniczony, żeby kochać tylko nisko nastrojone gitary i piekielne riffy oraz diabelskie tempo z metrum na 2/4?



Jako, że napisałem kiedyś artykuł do nieistniejącego już pisma ZINE pt. Voodoo za gitarą, który traktował o szatańskiej genezie bluesa i rock'n'rolla, chciałbym się pokusić o jeszcze jedną syntezę, która z powrotem zaprowadziłaby czarną muzykę na szatanowskie podium. Trzymajcie za mnie kciuki, nie jest bowiem lekko, gdy to piszę zmusili mnie, żebym załatwił im wejściówki na koncert Behemotha.

Niewielu ludzi wie, że szatan tkwi tak naprawdę w muzyce funk i soul od bardzo dawna. Jednym z dowodów na to jest stworzenie listy szatanowskich kawałków przez holenderską stronę Fingerpoppin Soul, która nosi nazwę Fingerpoppin Soul #666: The Mark of the Beast. Bezpośrednią inspiracją stał się tytuł legendarnej Płyty Williego Hutcha, "The Mark Of The Beast", wydanej w 1974 przez label Motown. Nazywana w swoim czasie apokaliptycznym r'n'b, nieco dziś zapomniana, jest przykładem szatanowskich inspiracji najczystszego rzędu. Na okładce widzimy, jak Bestia o siedmiu głowach nadchodzi, by ogłosić początek Czasów Ostatecznych z mityczną liczbą 666, wkomponowaną po lewej stronie. Po prawej widzimy z kolei głowę Williego Hutcha, który swoim mrocznym wzrokiem zdaje się przewidywać nieuchronną zagładę ludzkości. Nic jednak dziwnego, że efekt jest tak piorunujący, gdyż autorem tej grafiki jest sam Bob Gleason – autor osiągających szaleńcze ceny plakatów do takich kultowych horrorów, jak "Halloween", "Halloween II" i "Halloween III".



Od strony muzycznej płyta Williego Hutcha jest doskonałym przykładem rozwijania soulowych koncepcji lat '60 w stronę elektrycznego funku a la Curtis Mayfield czy dokonań zespołu Rufus nie wspominając o legendarnym kokainiście, Ricku Jamesie. Mamy tu doskonały, imprezowy hit "Get Ready For The Get Down" z soczystą linią basu, a także tytułowy "The Mark Of The Beast", w którym wokale unisono zapowiadają nadciągającą apokalipsę przeplatając się z żarliwym, ale zupełnie nierealnym wyznaniem przez Williego wiary w Jezusa (taka ściema). Fantastycznie podbija klimat płyty także znakomity kawałek "Life's No Fun In The Ghetto", w którym poruszony zostaje ciężki los czarnego w wielkim molochu. Charakterystyczny funkowy puls z rytmicznym off-beatem sprawia, że kawałek jest majstersztykiem.

Sprawa wikłania szatana do funku (lub też cichego ukrywania się jego osoby za plecami muzyków) pewnie ucichłaby szybko po tej płycie, jednak jeszcze w tym samym roku The King Of Soul czyli James Brown wypuścił znakomitą płytę „Hell”, która jeszcze silniej związała tą muzykę z szatańskimi wibracjami. Jak się okazało też niedawno, znany hiphopowy duet Three Six Mafia (nie ma tu żadnego zbiegu okoliczności) wysamplował inny utwór Williego Hutcha, "Tell Me Why Has Our Love Turned Cold" wykorzystując go do stworzenia utworu "Stay Fly". W nim ujawniły się zaś znowu szatanowskie treści, jak dowiedzieliśmy się z wielu kompetentnych serwisów muzycznych. Pamiętajcie więc, że nie można we wszystko wierzyć znajomym i należy walczyć o prawa władcy ciemności do swojej ulubionej muzyki!


Three Six Mafia - Stay Fly



Wednesday, 29 August 2007

Afrobeat - droga plemiennych rytmów!



Kiedy dobre kilka lat temu w Holandii usłyszałem po raz pierwszy muzykę wielkiego Feli Kutiego, zafascynowałem się z miejsca afrobeatem i jego specyficzną, post plemienną wibracją, która łącząc plemienne rytmy i wyobrażenia z najlepszymi osiągnięciami funku i jazzu, dała światu coś niezwykłego - prawdziwą muzyczną rewolucję.

Wtedy jeszcze nie sądziłem, że zaprowadzi mnie to do ściągania coraz większej ilości afrobeatu, jak też pokrewnego afro-funku z sieci, a potem kupowania płyt CD, co skończyło się uzależnieniem ostatecznym... kupowaniem dużej ilości płyt winylowych, które z desperacji ściągam od kilku miesięcy nawet ze Stanów Zjednoczonych, z tego fascynującego sklepu.

W końcu zacząłem próbować sił jako DJ na organizowanych ze znajomymi imprezkach w wejherowskim klubie Fantomas, gdzie właśnie przygotowujemy kolejne taneczne szaleństwo - alternatywę dla zdychającego klabingu. Przy okazji padło do mnie ze strony znajomych pytanie: "A jak się tańczy afrobeat?" Nic zaskakującego, zważywszy na to, że w Polsce muzyka ta właściwie nie istnieje! Nie podpowiem wam, jak się rusza do tego tyłkiem (poszperajcie sami :D), ale za to oddam do dyspozycji waszych zmysłów jeden z niewielu teledysków afrobeatowych, nakręconych dla wielce zdolnego Wale Oyejide.




Saturday, 28 July 2007

Ożywianie czarnego mitu



Dawno, dawno temu żył sobie genialny muzyk i kompozytor jazzowy, niezwykły przybysz z planety Saturn, który ochrził się imieniem Sun Ra dając tym samym wyraz swoim egipskim sympatiom, gdyż to tam leżały wg niego prawdziwe źródła "czarnej cywilizacji", jak też całej nowożytnej myśli europejskiej. Sam nigdy nie uprawiał jednak filozofii, ani nie był religijny. Wierzył za to w "kosmiczne równania", okultystyczny, wyższy porządek, który próbował wykorzystywać w celu ocalenie Ziemi spod spisku Podłego Demiurga, głównie uświadamiając ludziom tą odwieczną walkę poprzez swoją afrofuturystyczną muzykę. W swoim poemacie Kosmiczne Równanie (1965) pisał, że:

Subtelne żywe równania

Są jasne jedynie dla tych

Którzy pragną się dostroić

Do wibracji Wielkiego Kosmicznego Świata

Subtelne żywe równania

Przestrzeni kosmicznej

Są drogie jedynie dla tych

Którzy żarliwie pragną wielkiego spełnienia



W jego twórczości wyraźnie widać głębokie pragnienie przyłączenia się do tej wzniosłej, pochodzącej z Kosmosu, "rasy anielskiej", która na Ziemi wybrała sobie na kolebkę Egipt, a dla wielu mistyków i Wolnych Masonów od zawsze była ważną stroną gnostyckiego frontu wojny o świadomość. Sun Ra nie był jednak nigdy typem samotnego odszczepieńca, otaczał się wieloma ludźmi i był otwarty na współpracę z każdym, kto ją zaofeorował. Ciepło wyrażali się o nim zarówno John Cage, jak i Amiri Baraka. Z jego własnych wypowiedzi także wylewała się zwykle troska o los ludzkości. W wywiadzie, przeprowadzonym w 1966 przez Johna Sinclaira, tłumaczy częściowo swój tajemny kod rzeczywistości mówiąc: Wszystko to dzieje się dlatego, że rządzący dokonują przemiany czasów - jeden wiek przechodzi w kolejny, a oni sami są w kłopotach. Dotyka cię jednak nie tylko przemiana czasów, ale zmiana praw - prawo, które było na tej planecie prawem, odeszło i przestało być prawem. Od momentu, kiedy tak się stało, a także z tego powodu, że ta planeta przez tysiące lat była poddana prawu śmierci i zniszczenia, prawo przechodzi w coś innego, co osobiście lubię nazywać MITEM lub MITYCZNĄ NAUKĄ, ponieważ jest to coś, czego ludzie w ogóle nie znają. Z tego powodu używam też nazwy ARKIESTRA MITYCZNEJ NAUKI - jestem zainteresowany dawaniem ludziom szczęścia, które jest mitem. Ludzie przecież nie są szczęśliwi.


Sun Ra - Space Is The Place



Afrofuturyzm Sun Ra był w wielu punktach pokrewny myśli Marcusa Garveya, Malcolma X czy też ezoterycznej teologii Mauretańskiej Świątyni Nauki, założonej w 1913 przez Świątobliwego Timothy Drew Ali'ego w Chicago. Idealnie odzwierciedlał się w muzyce Milesa Davisa, Johna Coltrane'a, Ornette Colemana czy Feli Kutiego. Doskonałym przykładem podłączenia się do wszechobecnej, astralnej sieci Czarnego Mitu są także "prorocy rastafarianizmu" tj. Burnig Spear, Jah Shaka czy Lee Perry (który na przemian twierdzi, że jest Internetem i Jezusem oraz wierzy tak samo w Jah, Allacha, Buddę i Krysznę oraz w lewitującego nad jeziorem Titikaka Lwa Judy :D) - w ciągu ostatnich dwudziestu paru lat uzyskali oni za pośrednictwem muzyki reggae w zasadzie masowy wpływ memetyczny na kulturę globalną.

Warto dodać, że wpływ ten w naszej części świata, w dużej mierze zawdzięczają oni post kontrkulturowemu zniesieniu stałej tożsamości, zamianie jej na kolaż dowolnych, kulturowych elementów. Wśród nich prym wiedzie dzisiaj nie polityka, nie narodowość, nie kolor skóry, ani nawet pozycja społeczna, ale muzyka. To właśnie dzięki globalnie krążącej w Sieci muzyce, możliwe stało się rozprzestrzenianie memów na skalę masową przez wiele skubkultur, wyznań, sekt, formacji ideologicznych czy też zwykłych grup interesów. Nic więc dziwnego, że jednym z najgorętszych frontów walki o umysł jest dzisiaj rynek muzyczny, na którym krzyżują się wszelkie możliwe wątki zbiorowej nieświadomości. Czarny Mit jest też dzisiaj o wiele częściej zauważalny, dlatego iż zadomowił się na stałe w kulturze masowej i został odkotwiczony od przynależności do jakiejś konkretnej grupy społecznej czy kulturowo-językowej.

Mało badaczy wpływów Czarnego Mitu na kulturę popularną ma jednak pojęcie w jaki sposób zadomowił się on w kulturze hiphopowej. Udało nam się ostatnio znaleźć doskonały przykład, objawienie gnostyckiego pop vodoun tego roku - to raper The Black Dot z nowojorskiego Harlemu, autor niepokojąco szalonej książki, Hip Hop Decoded: From its Ancient Origin to its Modern Day Matrix oraz serii wydanych na DVD wywiadów tj. 5 Bloodlines of Hip Hop czy Hip Hop Is Dead.

Na wykładzie 5 Bloodlines of Hip Hop dowiadujemy się w jaki sposób czarni przodkowie przybyli u zarania dziejów na naszą planetę korzystając z bram pięciu żywiołów (linii krwi): Ziemi utożsamianej przez The Black Dot z Hieroglifami, Wody utożsamianej z Tańcem, Ognia utożsamianego z Griotem lub Wyrocznią, Powietrza utożsamianego ze Świętym Bębnem oraz Eteru utożsamianego z Wiedzą. Czarni otrzymali dzięki nim całą swoją cenną kulturę, jednak to nie podobało się zazdrosnym mutantom-wampirom, które zaczęły wysysać linie krwi przodków niszcząc cenny przekaz i pogrążając czarnych na długi czas w nieszczęściu.


5 Bloodlines of Hip Hop


Czarni musieli czekać na przywrócenie utraconej Wiedzy. Ocalenie miało przyjść w 1973 dzięki hip hopowi, kiedy pojawili się superbohaterowie tj. Afrika Bambaataa i Grandmaster Flash, którzy sprawili, że linie krwi ożyły ponownie. Stare, archetypowe manifestacje znalazły swoją nową formę w postaci B-boyingu, Rapu, Graffiti, Turntablismu, związanych ponownie Wiedzą. Nie na długo jednak, mutanty-wampiry szybko zaczęły swój zbrodniczy proceder wprowadzając do nowej, czarnej kultury gangsta rap, który zaczął niszczyć podstawy komunikacji społecznej. W tej chwili pod kontrolą mutantów znajduje się wielu raperów tj. Jay-Z, jednak wojna z nimi zostanie wygrana w 2012, kiedy hip hop osiągnie swój Punkt Omega dzięki podłączeniu się do wibracji bitów i rymów z wyższych wymiarów.

W swojej książce The Black Dot pisze też o powodach rozpoczęcia misji uświadamiającej i o tym dlaczego "hip hop is dead": Zacząłem tą historię, ponieważ toczy się wojna. To więcej niż zwykła wojna na rymy czy wojna o umysły. To także walka materii z duchem, związana z wieloma innymi czynnikami. Wszyscy wiedzą, że rymowanie się opłaca, wie to także "Rząd". Kiedy nie mogli tego po prostu uciszyć na samym starcie z powodu silnego zapotrzebowania, upewnili się, że dostaną przynajmniej wystarczajaco duży procent zanim produkt dotrze na ulice. To jednak nie wystarczyło. Rząd chciał kontrolować typ produktu, który docierał na ulice szybciej niż cokolwiek innego. Stare rodziny rymów zawsze dawały ulicy coś wartościowego, motywującego, edukacyjnego, uświadamiającego czy duchowego. To jednak przedstawiało dla rządu problem. Nie chcieli, żeby produkt uwalniał umysły młodych, włoczących się po ulicach. Ten typ produktu okazał się dla nich groźny i coś musieli z nim zrobić. Zniszczyli więc pozytywny rap, a zamiast niego wstawili gangsta rap, za którym poszły alfonsy, dziwki, cwaniaki, poszli gracze i bandyci.


What The Bleep...Do You know about Hip Hop


Tuesday, 5 June 2007

The Signifying Monkey i potęga czarnej muzyki



Nic mnie tak nie wciąga, jak wirtuozerska próba odkrywania "struktur długiego trwania" w kulturze i nieważne zupełnie, jaka to kultura. Jednak szczególne wrażenie robią na mnie takie próby jeśli dotykają tematów bliskich moim fascynacjom. Moja ostatnia lektura trafiła tutaj w moje miękkie podbrzusze.



Przypuszczenie frontalnego ataku na historię czarnej muzyki w Stanach Zjednoczonych, bo tak można pokrótce scharakteryzować książkę Samuela A. Floyda, The Power Of Black Music, jest serią dobrze wymierzonych salw, które osiągają upragniony cel, nie tylko powalając mnie, ale przede wszystkim odkrywając memetyczną sieć, w której afrykańskie duchy zmagają się wyzwaniami nowych czasów.

Jako, że książka ta (jak i wiele innych obowiązkowych pozycji dla antropologa, interesującego się afro-amerykańską tradycją oraz muzycznego frika) nigdy nie ukazała się w Polsce, czuję obowiązek dokonania streszczenia, napisania małej egzegezy i wprowadzenia przy okazji do polskiego dyskursu kilku nieznanych kompletnie w naszym kraju koncepcji.

Jest to wg mnie tym bardziej warte świeczki, że Floyd dokonuje w swojej książce czynu niezwykłego łącząc w wyśmienity sposób narzędzia antropologii kulturowej i muzykologii w celu reinterpretacji black heritage w muzyce. Na świetnie zarysowane tło historyczne, socjologiczne i antropologiczne autor nakłada bardzo szczegółową analizę muzykologiczną nie pomijając przy tym wydobywania własnej samoświadomości i krytycznego odsłaniania "wygnanych przez białych treści" pod hasłem: Reclaim the Black Power!



Autor już na samym początku przyznaje się do tego, że jest z tych "czarnych", którzy swoje dziedzictwo wynieśli z żywego doświadczenia ustnego przekazu, czym odwołuje się wprost do archaicznych, afrykańskich praktyk plemiennych, w których jeden głos tworzy zawołanie, na które każdy może odpowiedzieć. Do tego motywu, znanego jako Call and Response, będzie zresztą wracał przez całą książkę, gdyż jest to dla niego centralny motyw spajający muzykę afro-amerykańską, łączący ją z pierwszym, mitycznym źródłem mocy.

Pisze on: Jestem prawdopodobnie członkiem ostatniego pokolenia Afro-Amerykanów, którego rodzice i dziadkowie byli w intymny sposób związani z Br’er Rabbitem, Legbą, Signifying Monkey, Stackolee, Johnem Zdobywcą oraz innymi postaciami i praktykami czarnej kultury. Dalej mamy doskonały rozdział, w którym autor szczegółowo odsłania korzenie afrykańskich praktyk rytualnych, wierzeń i zabawy podkreślając, że jego przodkowie wierzyli przede wszystkim w to, że: rytualny taniec może wzmagać i generować ache – siłę życiową jednostki.

Dalej autor ujawnia, że to przekonanie nigdy nie zaginęło, ale zostało utrwalone przez niewolników dzięki nowemu, spontanicznemu, eklektycznemu rytuałowi – Kręgowi, w którym przeplatały się rytmy, tańce i pieśni, pochodzących z całego obszaru Afryki Zachodniej (dokładnie tak, jak na Haiti czy na Kubie). Za kluczową Floyd uważa obecność w Kręgu trzech czynników – Tańca, Bębna i Pieśni, to one bowiem pozwoliły ewoluować rytualnym formom w sekularne gatunki muzyczne. Jak pisze: Z kręgu wyłoniły się zmienne, nierówne, charakterystycznie akcentowane, asymetryczne, synkopowane, powtarzalne, intensywne, niesłabnące rytmy krzyku i radości, ragtime oraz R&B; mniej dynamiczne, ale równie uporczywe i charakterystyczne, rytmy "pieśni rozpaczy" i blues; a wszystkie inne gatunki muzyczne wywodzą się właśnie z tych oraz innych wczesnych form.



Muzykę afro-amerykańską z tradycyjną, afrykańską muzyką rytualną łączy więc wiele na poziomie struktur muzycznych, co jednak najważniejsze Floyd stwierdza kategorycznie, że kontynuuje ona przede wszystkim tysiące lat mitycznych wierzeń i wyobrażeń będąc tym samym katalizatorem ekstatycznych grupowych zachowań, właściwych rytuałom plemiennym.

Przykładów autor przytacza wiele, najlepiej jednak wychodzi mu to na przykładzie jazzu. Śledząc przenoszenie się bluesowej pentatoniki z delty Mississipi do Nowego Jorku widzi tam pierwszy, masowy wybuch "magicznej" praktyki zwanej Signifyin(g) [dosł. robienie czegoś znaczącego] – szeroki wpływ wysublimowanego oszustwa, ulubionego narzędzia działania potężnego trickestera, znanego u Jorubów jako Eshu, w brazylijskim Candomble jako Exu, w kubańskiej Santerii jako Eleggua, w haitańskim Vodoun jako Legba, a w kulturze afro-amerykańskiej jako The Signifying Monkey.



Ta dwulicowa istota jest także żywym wcieleniem archetypu Głupca w Tarocie, a także pierwszym który zostaje wezwany podczas jakiegokolwiek rytuału, Eshu jest bowiem tym, który utrzymuje równowagę pomiędzy światami i pomiędzy zmiennymi ludzkimi namiętnościami. Jako jedyny jednocześnie niszczy porządek przywracając świat do pierwotnego chaosu oraz stwarza porozumienie pomiędzy rzeczami, których na pierwszy rzut oka pogodzić się nie da. Jest wiecznie zawieszony na granicy, dlatego też u Jorubów jego symbolem jest dwukolorowa, czarno-czerwona czapka, te same kolory przyjmuje w Candomble, a w Santerii dodatkowo używa się jako trzeciego koloru białego.

Jako, że praktyka Signifyin(g) jest jego bronią główną, przy korzystaniu z niej staje się zawsze składanym mu – mniej lub bardziej świadomie – hołdem. Polega zaś ona na praktyce oratorskiej, która wg autora samej koncepcji, Henry’ego Louisa Gatesa, cytowanego w książce przez Floyda, jest: figuratywnym, sugestywnym przemówieniem, w którym czynnie używa się motywów tj. przyklejanie komuś łatki, głośne mówienie, składanie zeznań, wzywanie (czyjegoś imienia), onomatopeje, rapowanie, zajeżdżanie ludzi. Praktyka ta jest strukturą na tyle silną w "czarnej tradycji", że można ją nawet odnaleźć w ulicznym stylu, zwanym toasting, który na Jamajce jest także wykorzystywany przez deejaya na imprezach dancehallowych. Poprzez nią tka się od wieków mówiona tradycja, w której nic nie zanika, gdyż wszystko odnosi się samo do siebie, jak i do niedostępnej na pozór rzeczywistości, w której moc sama ustala swoje reguły.



To właśnie Signifyin(g) stało się wg Floyda siłą, która utorowała drogę do wielkiej popularności jazzowi. Wśród największych mistrzów tej praktyki znaleźli się w jego książce: Cab Calloway, Fletcher Henderson, Duke Ellington, John Coltrane, Thelonious Monk i Miles Davis – niepokorne duchy swoich czasów, idealni spadkobiercy ścieżki Eshu. Jak pisze on o jednym z najznakomitszych albumów Coltrane’a, a właściwie jednym, 38 minutowym utworze Ascension: Cykliczna forma tego utworu symbolizuje krąg – źródło motywów, których używa się do tworzenia muzyki. Ascension symbolizuje transcendencję, skierowany w górę impuls, sam w sobie oznaczony jako duchowość kręgu.



Jazz Coltrane’a i Davisa był pierwotnym, duchowym gniewem, który wzbudzał szacunek i miał moc przełamywania barier doświadczenia. Jak wspomina Coltrane’a sam Miles Davis: Muzyka Trane’a i to, co grał przez ostatnie dwa czy trzy lata swojego życia, reprezentowała dla wielu czarnych ogień i pasję, gniew i rebelię oraz miłość, którą odczuwali przede wszystkim młodzi czarni intelektualiści i rewolucjoniści tamtych czasów. Poprzez swoją muzykę wyrażał, to co próbowali za pomocą słów przekazać H. Rap Brown, Stokely Carmichael czy Czarne Pantery lub Huey Newton, to co za pomocą poezji próbowali przekazać The Last Poets i Amiri Baraka.

Cab Calloway and His Band - Reefer Man:



Miles Davis & John Coltrane - So What:



Festa de Ogun (Candomble):



: , , , , ,

Friday, 23 March 2007

Kuduro czyli ruchy twardej dupy



Nie tak dawno za pośrednictwem Daniela Haaksmana "świat białych ludzi" odkrył podziemny fenomen wprost z brazylijskich faveli, okrytą mitem gangsterki i ostrego seksu zabawę znaną jako Baile Funk >>> odsłuch tutaj, a już pojawia się kolejna muzyczna eksplozja, tym razem prosto z ulic Luandy w Angoli. To Kuduro, ostateczny głos afrykańskiej ulicy.

Muzyka Kuduro oznacza "twarda dupa" i czerpie zarówno z jamajskiego dancehallu, jak też z afrykańskich gatunków tj. Zouk i Semba, wszystko zaś podlewa gorącymi, ostrymi breakami z elementami electro. Z łezką w oku wspomina się przy tym narodziny hip hopu na Południowym Bronksie w latach '70. Te improwizowane imprezy w parkach i rozjebanych świetlicach, to było to ;)

Jak mówi Kalaf Angelo, założyciel niezależnego kudurowego labela Enchufada z Angoli: Kuduro reprezentuje dzisiejszą Angolę, bez sofciarstwa ani potrzeby bycia politycznie poprawnym. To wolna muzyka, która nie potrzebuje wielkich koncernów fonograficznych, aby się rozwijać i być popularna. Tu wybór należy do ludzi. Kuduro jest niezwykle wymagające, bardzo szybkie, bardzo ostre i bardzo szczere. Nie możesz udawać kogoś, kim nie jesteś. To są reguły Kuduro. To już zdecydowanie deklaracja stylu życia (czy jak kto woli lajf stajlu). Wokół samej muzyki bardzo szybko pojawił się też charakterystyczny styl tańca, który jest nawet ciekawszy niż ona sama, gdyż niesie jeszcze więcej wyzwań i emocji :)

Jednym z największych popularyzatorów Kuduro na świecie stał się w ostatnim czasie sam Frederic Galliano, na którego Majspejsie możecie sobie odsłuchać kilka kawałków z wydanej dwa miesiące temu płyty Kuduro Sound System i obejrzeć kilka fascynujących klipów z występów grupy na żywo. Poniżej sam wrzucam kilka ciekawszych obrazków z życia emanującego seksem i radością Kuduro mając nadzieję, że i u nas zacznie się niedługo na to szał.