Tuesday 29 September 2009

Życie skorporatyzowane!




Jak pewnie się orientujecie, od długiego czasu jestem fanem Douglasa Rushkoffa, którego przetłumaczyłem textów kilka i przeprowadziłem nawet z człowiekiem krótki wywiad. Rushkoff jest dla mnie absolutnym fenomenem, przede wszystkim jako mistrz obserwacji antropologicznej na polu mediów, ewolucji rynków konsumpcyjnych i meta-marketingu. Jest min. twórcą terminu „marketing wirusowy”, autorem ironicznej powieści The Ecstasy Club, opisującej życie squatu raverów w Stanach Zjednoczonych z perspektywy a la późny Tom Wolfe oraz twórcą niezliczonej ilości narracji, wyjaśniających mechanizmy funkcjonowania mediów i ciemne strony kultów samopomocy.

Jego najnowsza książka Life Inc. (która najprawdopodobniej nie zostanie przetłumaczona na polski), to efekt ostatnich kilku lat pracy Rushkoffa na styku usług korporacyjnych i analizy mediów oraz własnych doświadczeń życiowych, które w tej książcer nabierają prawdziwie przełomowej wymowy. Dla znających jego filmy dokumentalne, nakręcone dla telewizji PBS, będzie tu kilka okazji do solidnego powtórzenia jego myśli. Dla obserwujących jego wpisy blogowe, będzie ich zaś znacznie więcej. Sam nie mogę wyjść z podziwu, jak w Life Inc. Doug połączył pięknie swoje liczne zainteresowania i dośiadczenie tworząc z nich krystalicznie czystą wizję rzeczywistości - gong, który idealnie uderzył w mój dzwon.

Muszę tu wspomnieć, że nic mnie tak nie mierzi, jak pierdolenie grupki akademickich intelektualistów-alkoholików lub ekspertów na usługach wielkich korporacji, którzy przedstawiają jednokierunkową wizję świata, w każdej kolejnej książce rozsiewając rodzaj zgubnego fatalizmu lub po prostu odmawiając komentowania głębokich struktur działania współczesnej rzeczywistości społecznej. Jest to dla mnie makulatura, ktorą można sobie z miejsca podetrzeć dupę. Niestety, w tej właśnie działce można by umieścić większość dzieł znanych proroków nauk społecznych (mniej więcej 90%). Do tej grupy nie należy jednak na szczęście najnowsze dzieło Rushkoffa. To coś tak ożywczego, że ma się ochotę zaraz wprowadzać pewne myśli w życie.

Oczywiście, Rushkoff trafił w czasy kryzysu ekonomicznego, co niesamowicie podostrzyło większość z jego myśli i z analizy wydobyło maksimum esencji. W tej książce aż się gotuje i czuć w niej tą niesamowitą, kontrkulturową energię, kiedy ktoś po prostu mówi Non serviam i wyraźnie zwraca się do wszystkich, żeby pocałowali go w dupę. Analizjąc historię ewolucji korporacji i zwracając uwagę, jak bardzo ograniczają one dzisiaj nasze życie, a także jak głęboko sięgają ich wpływy, Rushkoff dochodzi do bardzo ważnych wniosków sugerując jednocześnie wszystkie realistyczne sposoby „pozbycia się kajdan” - wyjścia z sytuacji, pozbawiającej jednostkę ludzką jej podstawowych, duchowych praw.

Doug zaczyna od analizy historii wykształcenia się tworu, zwanego korporacją sięgając nigdzie indziej, a do późnego Średniowiecza, gdzie wskazuje sposób, w jaki wyodrębniająca się warstwa kupiecka zaczęła po raz pierwszy dążyć do akumulacji waluty stając się ważnym pośrednikiem pomiędzy wytwórcą, a odbiorcą. Wzmacniający się w mieście popyt na dobra handlowe był z jednej strony efektem wzrostu zamożności mieszczaństwa, ale powoli prowadził także do prywatyzacji ziemi i powolnego zaniku specjalizacji pracy na najniższym szczeblu drabiny społecznej. „Uwolniona” w ten sposób warstwa chłopska zasilała akumulację kapitału emigrując do miast i sprzedając jedyne, co im zostało – pracę. Tymczasem rozwój handlu międzynarodowego powodował wzrost ryzyka biznesów, prowadzonych tradycyjnie przez rodziny i potrzebę natychmiastowego zlikwidowania specjalizacji pracy w celu zmaksymalizowania rynku zbytu. W Toskanii jako odpowiedź zakwitły więc u świtu Renesansu biznesy, znane jako „ograniczone partnerstwo”, w których każdy inwestor miał do stracenia tylko tyle, ile włożył, a zyskiwał stukrotnie w przypadku powodzenia danej inicjatwy.

Drugim okresem historycznym, który stał się wg Rushkoffa kamieniem węgielnym korporacyjnych struktur, jest Era Wielkich Odkryć, będąca świadkiem masowego powstawania tzw. „korporacji uprzywilejowanych”. Będące dla europejskich monarchii oddanymi partnerami twory tj. British East India Company, korzystały z łask królewskich otrzymując handlowe przywileje, w zamian zasilając rodowe skarbce w czystą walutę i kruszec. Działające w imieniu koronowanych głów korporacje zakładały na nowo poznanych terytoriach kolonie, a następnie kontrolowały całkowicie handel i wytwórstwo na danym terenie. Tym sposobem do końca XVII w. większość rodów królewskich w Europie była całkowicie uzależniona od skuteczności działania korporacji z nimi sprzężonych większość pieniędzy powierzając im z zamiarem ich pomnożenia.

W ten sposób Ruskoff prowadzi nas w końcu do „Bostońskiej Herbatki” i uzyskania przez Stany Zjednoczone niepodległości w 1776. pokazując obydwa z aktów jako bezpośrednią reakcję na rządy potężnej British East India Company, która bezlitośnie eksploatowała amerykańskich osadników. Następnie przypomina o tym, że demokraci tacy jak Thomas Jefferson (ten, który tak silnie wielbił wspaniałość konopii indyjskich) upominali się o zapis w Konstytucji Stanów Zjednoczonych, ktory uwzględniłby „wolność od monopoli handlowych”. Niestety, głos ten został zagłuszony przez federalistów tj. George Washington i dał początek wiekowi podważania wszelkich zakazów monopolistycznych przez amerykańskie korporacje, które wykorzystując wszystkie paradoksy i niedociągnięcia w ciągu stu lat stały się władcą życia i śmierci wszystkich Amerykanów.

Dzięki temu XX wiek przemknął nam jako galopujący wyścigig korporacji, które coraz bardziej wymykały się państwu mając jednocześnie bliski dostęp do sfery politycznej i od lat 20' utwardzały sukcesywnie swoją monopolistyczną władzę. Oczywiście nie zabrakło tu także pięknego ustępu na temat współdziałania korporacji z machiną II Wojny Światowej i Nowego Światowego Porządku, który otworzył się wg Ruskoffa w 1944, podczas pamiętnego spotkania przywódców alianckich w Bretton Woods, gdzie podłożono podwaliny pod międzynarodowy system montarny, przywództwo ekonomicze Stanów Zjednocznych, zasady kredytowania państw biednych i zdecydowano o wiodącej roli korporacji w całym procesie.

Jest w tej książce kilka słów kluczy tj. „uprzywilejowana korporacja”, „odłączenie”, „rynek mieszkaniowy”, „maszynka marketingowa”, „tworzenie długu”, „konkurencyjne środowisko”, „inny rodzaj pieniędzy”, „fascynacja katastrofą”, na które koniecznie trzeba zwrócić uwagę, gdyż są to zalążki idei, wokół których wciąż kraży autor rozrysowując je na przykładach i łącząc ze sobą na różnych poziomach kulturowych i społecznych. Tematy palące, które domagają się natychmiastowego rozwiązania, jakie Rushkoff wskazuje poprzez piękny rozdział na temat tworzenia lokalnej waluty w zamieszkanym przez siebie miasteczku, do którego przeprowadził się nie chcąc wpadać w sidła kredytu. Doug bierze także na widelec „rolnictwo organiczne” pokazując, jak nawet tak szlachetną ideę udało się korporacjom wywrócić na nice i całkowicie poddać swojej kontroli jeszcze silniej alienując człowieka od własnych potrzeb. Mamy w końcu wspaniałą egzegezę oddolnego działania małych społeczności w Nowym Jorku. Projekt „Sustainable South Bronx”, wykorzystujący „społeczne grupy rolnicze” do sadzenia zdrowej żywności na dachach domów mieszkalnych i wieżowców, które następnie dystrybuowane są pomiędzy członków danej społeczności.

Mimo tego, że krok po kroku Rushkoff odziera nas ze złudzeń na temat naszych możliwości w skorporatyzowanym społeczeństwie i sfery naszej wolności, która z roku na rok staje się coraz bardziej iluzoryczna, jednocześnie otwiera nam oczy na to co znaczą na pozór tak oczywiste terminy, jak „wolny rynek”, co się pod nimi kryje i kto je wykorzystuje do jakich celów manipulując ich znaczeniem. Reasumując, Life Inc. przedstawia niepokojąco zwartą i silnie uargumentowaną przykładami wizję światowego ładu, zmierzającą do zamiany całych społeczeństw w kontrolowane przez korporacje sfory bezmyślnych zombie. Działajcie!

Tuesday 1 September 2009

Inglourious Basterds - Tarantino znowu w formie

Tarantino ponownie w formie, to z pewnością pierwsza myśl, jaka została wytworzona w moim mózgu po zakonczonym seansie jego nowego filmu. Nazwany przekornie wobec angielskiej ortografii "Inglourious Basterds", film jest holdem wobec niszowej gałęzi włoskiego "exploitation movie", znanego jako "macaroni combat".

Po raz pierwszy od dłuższego czasu otrzymujemy kino wojenne, które nie gloryfikuje, nie potępia, nie moralizuje, a przede wszystkim ma w dupie to, co zostało uznane za "prawdę historyczna". Skoro prawda umarła, miejmy z niej choć dobra zabawę!

Tarantino w swoim nowym dziele daje nam znać, ze uwielbia odbijać rzeczywistość w krzywym zwierciadle niczym mag mieszajacy ze sobą pomysły Alana Moore'a i Philipa K. Dicka i przyprawiajacy to szczypta komedii.

Akcja filmu dzieje się w ogarnietej II Wojna Swiatowa Francji. Naziści tropią ukrywające sie na wsi resztki Zydow z zamiarem ich calkowitej eksterminacji. Glowny watek zostaje zawiązany, gdy pułkownik Landa z Waffen SS zabija, ukrywajaca sie pod podłogą jednej z chat, rodzinę żydowska pozwalając jednak uciec najmlodszemu z rodzeństwa. Jest rok
1941...

W międzyczasie w Stanach Zjednoczonych, mówiący z przesmiesznym akcentem z Tennessee, porucznik Aldo Raine (Brad Pitt) organizuje pluton żydowskich mscicieli, których zadaniem jest zabijać i skalpowac nazistów na terenie Europy w celu siania totalnego postrachu.

Nadchodzi rok 1944, a grupa Aldo Raine stała sie już do tej pory zmorą niemieckich zolnierzy. W Paryzu tymczasem ocalała z jatki, urzadzonej przes SS, Zydowka imieniem Shosanna kieruje okupacyjnym kinem.

Gdy pewnego dnia zostaje zaczepiona przez niemieckiego snajpera, Federicka Zollera, cała intryga nabiera niespodziewanego kierunku... nie chce jednak psuć zabawy, tym którzy się na film dopiero wybierają!

Nie da się tego filmu oglądać bez wyksztuszenia sporej dawki śmiechu. Są sceny, które mogą rywalizować z powodzeniem z farsą "Wscieklych Psow" i chwyty rodem z "Kill Billa". Ogląda sie bardzo przyjemnie i długiego czasu nawet sie nie czuje. Tarantino po raz kolejny oferuje nam swoją własną wersję rzeczywistości, w której tlo historyczne nie ma znaczenia, dopoki potrafi się docenić dziką fantazje reżysera. Polecam!