Ostatnich kilka lat w USA to prawdziwa eksplozja wspaniałych dramatów telewizyjnych, dla których rynek nagle otworzył się po sukcesie "The Sopranos" w HBO. Kto się spodziewał, że taki przełom w ogóle nastąpi? Od czasu zakończenia serii świat ujrzało kilka prawdziwych pereł, ale na pierwszy plan wybija się zdecydowanie jedna z nich - "Breaking Bad". Mój osobisty numer 1 ma w sobie coś, czego nie mają inne: wiarygodność charakterów, nie wyeksploatowaną scenerię społeczną i doskonały pomysł na rozwój akcji, osnutej oczywiście wokół dragów – tematu dotykającego wszystko i wszystkich.
Podczas gdy inne dramaty telewizyjne za cel sam w sobie obierają ponowne przeciąganie struny przez życie wyższej klasy średniej czy też po prostu obierają za tło wyidealizowany obraz bogatej części amerykańskiego społeczeństwa, "Breaking Bad" głęboko odcina się od tej tendencji pokazując los tych, którzy ledwo wiążą koniec z końcem, a wszystko dzieje się w sercu Nowego Meksyku (raczej mało szykownego stanu na południu USA), gdy kryzys ekonomiczny właśnie dotkliwie zaczyna dotykać Amerykanów. Fascynujące w "Breaking Bad" jest to, że gdy inne seriale odsłaniają zaledwie drobne neurozy plastikowych herosów, twórcy "Breaking Bad" zagłębiają się w przerażające psychozy, trapiące ich ułomne charaktery z krwi i kości. Gdy inne seriale pokazują rutynę życia, przerywaną matematycznie obliczonymi incydentami, w „Breaking Bad” entropia pożera nadzieję na poprawę i ciemność prawowicie zagarnia dusze.
Jeśli obejrzeliście wcześniej dwa sezony "Breaking Bad", na pewno chcecie obejrzeć lub już obejrzeliście sezon trzeci, który jest kontynuacją serii w wielkim stylu. Spółka Walta White'a – nauczyciela chemii, niedoszłego noblisty, walczącego z rakiem płuc i Jessee'go – drobnego kryminalisty, przygłupa, odpadka społecznego, który walczy z metamfetaminowym nałogiem, pomimo trudności jest kontynuowana. Oczywiście "Breaking Bad" to złe decyzje następujące po złych decyzjach i złe nawyki, które nigdy nie dają za wygraną i wszystkie słabości, które w końcu zostają ukarane. Twórcy ponownie zapewniają nam fascynującą rozrywkę w 13 odcinkach, zrealizowanych tak sprawnie, iż nie jestem nawet pewien czy ten sezon nie jest lepszy od poprzedniego? Drugi sezon był doskonały, ale trzeci jest jak sztorm.
Jessee wychodzi w końcu z ośrodka dla uzależnionych, dokąd trafił w ostatnim odcinku drugiego sezonu po przedawkowaniu heroiny przez swoją dziewczynę, ale to dopiero początek dalekiej drogi do poprawy... która oczywiście nigdy nie następuje. Walt wyprowadza się z domu i przyjmuje nową propozycję biznesową, ale niedaleka przeszłość wkrótce plącze jego genialne w swojej prostocie plany i nic nie toczy się tak, jak powinno. Pomimo szczerej niechęci obu "przestępców" do siebie i nieprzewidywalnych charakterów, drogi Walta i Jessee'go muszą skrzyżować się ponownie w cieniu wydarzeń, wymuszających bardzo trudne decyzje. Nie ma jednak wyjść idealnych i kompromis staje się jedyną drogą osiągania sukcesu... zawsze przynoszącego w zasadzie więcej problemów niż prawdziwego szczęścia. Obydwoje prowadzą trudną grę kłamstw, uników i bezwzględności pod presją niszczącej duszę nicości z bezwzględną maszyną karteli nartotykowych w tle, stającą się w końcu trudnym do udźwignięcia ciężarem... pół środki przestają być jednak w pewnym punkcie rozwiązaniem, a stawka zaczyna toczyć się o coś więcej niż tylko pieniądze.
Sezon trzeci mogę polecić z czystym sercem każdemu fanowi "Breaking Bad", a całą serię uważam za obowiązkową dla fanów dobrego dramatu telewizyjnego, szczególnie dla tych którym tematyka dragów nie jest obca i którym znudziła się już wyksploatowana do cna przez przemysł rozrywkowy modna, nowojorska lub kalifornijska sceneria. Jeśli szukacie serii, która czyni rozrywkę z rozpadu charakterów i która bez pardonu rozprawia się z mitami społecznymi, to „Breaking Bad” jest waszym serialem.