... where cult & sleaze meet... digging classic genre flicks, exploitation revival, auteur cinema & rare documentaries... you like it, we like it!
Thursday, 27 December 2007
Najbardziej odjechane odkrycia naukowe 2007
Niezła lista odkryć naukowych, które już niedługo mogą dokonać kolejnej rewolucji w naszym życiu, a przynajmniej mogą pomóc w ukształtowaniu nowego spojrzenia na świat.
Polecam za serwisem LiveScience.com zwracając jednocześnie uwagę, że większość z nich to badania biologiczne, genetyczne lub ekologiczne. Epoka fizyki, związana z rozbiciem atomu zdaje się dobiegać końca. Nadchodzą czasy pogłębiania naszej wiedzy o możliwościach fizycznych form, w których mieszkamy.
Duszki wielkich gwiazd
Zawsze niezwykle mnie ciekawiły opakowania duchowe twórczych osobistości, którym przytrafiło się urodzenie na tej skromnej planecie. Jak można zauważyć, wszystkie jednostki, które odnaleźć możemy w strategicznych punktach historii ludzkości były zawsze wdzięcznymi naczyniami dla najprzeróżniejszych idei, religii lub osobistych demonów.
Każdy przecież musi z czegoś czerpać siłę do życia po zaspokojeniu swoich pierwotnych instynktów. Każdy przecież musi odnaleźć sens swojego życia czy mu się to podoba czy nie. Piszę to z lekką ironia, gdyż daleki jestem od gnostyckiego wyznania wiary w pierwszeństwo pierwiastka duchowego w człowieku. Pachnie mi to słodką trawą utonięcia w ontologii, ale nie mogę zaprzeczyć, że popęd ten jest znacznie silniejszy niż bylibyśmy w najsłodszych snach przypuszczać.
Dlaczegóż bowiem Adolf Hitler wstąpił do Stowarzyszenia Thule? Dlaczego Heinrich Himmler stworzył specjalną brygadę do puszukiwania Świętego Graala? Dlaczego generał George Patton wierzył, że jest inkarnacją Aleksandra Wielkiego i innych wielkich przywódców? Czemu Timothy Leary otrzymywał przekazy od kosmitów, a Philip K. Dick cybergnostyczne przekazy dzięki różowemu promieniowi z telwizora? W końcu zaś czemu Oliver Stone został scjentologiem, a Madonna wstąpiła do Centrum Szkoleniowego Kabały? Ta lista mogłaby być oczywiście znacznie dłuższa...
Czemu to jednak piszę? Ostatnio zaczął mnie szczególnie zastanawiać przypadek Davida Lyncha - wdzięcznego praktykanta Medytacji Transcendentalnej (TM), ruchu założonego pod koniec lat '50 przez Maharishiego Mahesha Yogiego, który nazwę bierze sobie od jednej ze swoich podstawowych technik medytacyjnych, prostego ćwiczenia jogicznego. Być może chciałbym go teraz przeanalizować, ponieważ przestał być dla mnie już dawno reżyserem oryginalnym i wyjątkowym, a być może dlatego, że los tak chciał, iż trafił na widelec :)
David Lynch założył dwa lata temu specjalną fundację, poświęconą rozwijaniu edukacji dzieci poprzez praktykowanie TM i z wielkim wdziękiem rozpoczął misję nawracania świata. Na swoich pierwszych wiernych wybrał dzieci, istoty ze wszech stron nie mogące mieć rozeznania w duchowym markecie społeczeństwa informacyjnego, w którym każdy mem trzeba zbadać ze wszystkich stron i poddać próbie ognia i wody, zanim podejmie się decyzję o wpuszczeniu go do Świątyni.
Jak podał brytyjski dziennik Telegraph pod koniec października tego roku:
Cult film director David Lynch has launched a campaign to promote meditation in British schools.
Lynch, who made Blue Velvet and Mulholland Drive plus the TV series Twin Peaks, advocates transcendental meditation (TM) as an antidote to violence, suicide and illegal drug-taking.
He has been practising TM for more than 30 years and has persuaded 20,000 pupils in the US to do two 20-minute sessions every day.
advertisement
The US director believes meditation can bring peace to the world. His David Lynch Foundation for Consciousness-Based Education provides scholarships to children who want to learn the technique.
No i mamy pytanie, co z tego dalej wyniknie, gdyż David Lynch zaatakował kilka dni temu ze swoim przesłaniem Australię za pośrednictwem Jasona Donovana, który jest teraz jednym z apostołów jego fundacji. Przypatruję się podobnym przypadkom bardzo uważnie, gdyż rzeczywistość, w której gwiazdy show businessu rozpowszechniają sekciarskie memy, a w powietrzu rozpyla się substancję X pachnie mi cyberpunkiem, który bardzo lubię. Pokazuje to, że przyszłośc już tu jest, jak też też fakt iż duchowość zredukowała się do absurdów, a religia dzięki mediom i mistrzom ich wykorzystywania nabrała jeszcze większej siły. Rzuciłbym Islam jako doskonały przykład, ale niech ta dygresja zostanie tylko zapowiedzią innego wpisu.
Do czego jednak zmierzam? Jak wiemy, każdy ruch religijny zaczyna od małej grupy wyznawców, prostych wskazań/przykazań i jednego podstawowego rytuału. Z kolejnymi wiekami dochodzą kolejne rytuały, wskazania zamieniają się w dogmaty, a po pierwotnej czystości i misji przemiany świata nie zostaje ani ślad. Nad twórczym duchem zaskorupia się Egregor, który spontaniczność zamienia w strukturę i zanim się obejrzymy panie i panowie, jesteśmy w dupie! Intuicja mi mówi, że wszelkiej zorganizowanej religijności unikać należy, jak zarazy, ale czy z drugiej strony możemy pozostać wolni od każdej cząstki naszego życia, w której stykaliśmy się z wieloma mentalnymi chorobami stetryczałego społeczeństwa? Czy należy unikać wirusa czy też połykać go pracując jednocześnie nad antyciałami? To pytanie chciałbym pozostawić otwarte...
Wszyscy pewnie wiedzą kim jest David Lynch. Dla tych jednak, którzy nie pamiętają kim jest Jason Donovan, mam małe przypomnienie...
: David Lynch, Medytacja Transcendentalna, Jason Donovan, duchowość, memetyka
Sunday, 23 December 2007
I po Zimowym Przesileniu!
Wednesday, 19 December 2007
I Język (Wieża - XVI)
Londyn to współczesna Wieża Babel, przy czym ciekawe są w tym symbolu szczególnie korespondencje pochodzące z Tarota. Crowley w "The Book Of Thoth" wiąże tą kartę z Okiem Sziwy, które spopiela wszechświat po każdym Eonie, żeby przygotować miejsce na nadejście nowego. Oczywiście, każdy z tarotowych obrazów można rozumieć na wielu poziomach i w tym wypadku przez obraz Wieży chciałbym się odnieść do upadku i destrukcji społeczeństwa jako takiego lub też przypomnieć słynne trzy przypuszczenia Jeana Baudrillarda, które na temat społeczeństwa wysunął w swoich postmodernistycznych rozważaniach.
W Londynie język zostaje de facto rozbity w proch. Staje się codziennym tańcem dialektów, idiolektów i pomyłek językowych, w których można dostrzec jeden wszechmożny problem - brak poprawnej komunikacji. Z drugiej strony zewsząd czuje się głębokie pragnienie na przezwyciężenie tej podstawowej trudności, najstarszej bariery, dzielącej ludzi na całym świecie. Ten dziwny paradoks wypełnia londyńskie powietrze, jak narkotyk - staje się chaotycznym, kapryśnym egregorem. Jako demon ma on też wielu nieświadomych wyznawców.
Istnieje jednak wiele bram do wspólnego porozumienia. Okazuje się, że jednym z najlepszych gruntów, które pozwalają na jego zaistnienie, jest handel. Sklep jest miejscem, w którym wypełnić można podstawową potrzebę czyli zaspokoić głód. Trzeba tam kiedyś kupić chleb, piwo i bataty. Na poziomie jedzenia zachodzi więc naturalna i podstawowa transformacja społeczna. Wychodzi się ze swojej językowej skóry i wkracza do sfery, gdzie kultura narodowa lub etniczna przeradza się w kulturę globalną.
Można powiedzieć, że supermarket, w którym kręcą się przedstawiciele wszystkich możliwych kultur w poszukiwaniu warzyw na obiad, jest tu kolejną, dobrą metaforą.
Robiąc dygresję, warto też przypomnieć, że wiele osad na terenie dzisiejszego Pomorza, było wielokulturowymi osadami handlowymi. Uczciwy handel zbliża ludzi, szczególnie jeśli stoi za nim coś znacznie więcej niż zysk. Oczywiście wątek ten wiele razy przewinął się już w klasycznych rozważaniach antropologicznych i nie będę go tutaj rozwijał.
Ważniejszy jest dla mnie wniosek, że wszystkie kultury MUSZĄ wchodzić ze sobą w konwersację, która wprawdzie może prowadzić zarówno do wzmożonego zaufania, jak też do jego braku (albo do obydwóch naraz!), ale trzeba zrozumieć, że językowy szum należy wykorzystywać do wykształcania u siebie naturalnej uważności. Wyznawcy kultu Świętego Chaosu w jego najróżniejszych wcieleniach muszą używać tego szumu jako przedmiotu wstępu do wiecznej medytacji. Oczywiście pytanie brzmi, co jeśli akurat nie mamy do czynienia z jego wyznawcą?
Wtedy można udzielić np. takiej odpowiedzi. Jeśli podstawowym gruntem dla kultury wieloetnicznej jest możliwość wzajemnego poznania się gruncie wspólnych interesów, które mogą przekształcić się w więzy przyjaźni, jednostkę nie wierzącą w świętość chaosu należy zapoznać ze świadomym stosowaniem tego, z czym od zawsze ma do czynienia kilka razy w tygodniu!
Magia jest w każdym kroku...
Monday, 17 December 2007
Zatruta Strzała czyli kolejny dubstepowy hit!
Napisałem ostatnio kolejny tekst o londyńskim dubstepie do "Cooltury", gdzie wytykam m.in. szybką komercjalizację tego nurtu, a tymczasem wychodzi na światło dzienne kolejny, wielki tune. Tym razem wydał go sam label Ninja Tune na 12'' Ep-ce. Jego autorem jest Kevin Martin aka The Bug, doskonale znany koneserom industrialu i eksperymentalnej elektroniki z zespołów God, Ice i projektu Techno Animal, a wokalnie udziela się na nim Warrior Queen. Kawałek doczekał się doskonałego klipu.
Wednesday, 12 December 2007
Wyjebany przez rodaków, przecież to klasyka!
Po okresie rozliczeniowym za moją listopadową pracę dla polonijnego pisma LAIF, choć termin szmata byłby lepszym określeniem, wyszło szydło z worka i zostałem wyjebany na ponad połowę należnej mi wypłaty. Odpowiedzialna jest za to firma Fortis Media UK, której wypowiedziałem oficjalną wojnę. Od tej pory między nimi, a mną pozostanie tylko spalona ziemia. Niech firmę tą dotkną wszystkie możliwe plagi finansowe, a jej opinia zostanie doszczętnie zrujnowana. Niech mieszkanie i dobytek redaktora naczelnego, Jaromira Rutkowskiego, stanie w płomieniach, a jego potomkowie do siódmego pokolenia niech chorują na wodogłowie i raka odbytnicy.
Jeśli ktoś byłby zainteresowany rozjebaniem im wszystkich stron internetowych (serwer jest skrajnie nieudolnie zabezpieczony), to polecam jego skanowanie.
Tuesday, 11 December 2007
Czarny prezydent i jego dzieci...
Ostatnio trafilem z bratem z nieodżalowanego, porzuconego na jakiś czas w polsce, pandadread sound system, na jedną z najdziwniejszych imprez, na jakich byłem w życiu. W piwnicy na Brixton miało się odbyć podziemne reggae party z udziałem polskich selektorów i jakichś jamajskich deejayów, na które oczywiście śmignęlismy z nadzieją zakosztowania kilogramow jamajskiej trawy i totalnego wyluzowania się w oparach pozytywnych wibracji. "Co to musi być za wspaniała piwnicy" - pomyślałem.
Isnieje ona oczywiście dalej i znajduje się prawie na przeciwko znanego pubu The Grosvenor, ale to czego doświadczyłem w środku, wciągnęło mnie na pewien czas w zupełnie inną czasoprzestrzeń. Po wejściu do sklepu, pod którym znajdowała się piwnica, oznajmiliśmy Jamajczykowi - jego właścicielowi, że o imprezie wiemy od jej organizatora. Wpuścił nas od razu do środka, gdzie przywitaliśmy się z kolejnymi członkami, czarnej, podziemnej społeczności.
Okazali się nimi: dwóch dziadków (obydwóch koło 70, jeden z Jamajki, a drugi z Nigerii albo z Ghany), ujarany emigrant z bliżej niezidentyfikowanej części Zachodniej Afryki, który kochał Katowice i Polak, który okazał się gospodarzem i organizatorem imprezy. Potem przyszedł czas jeszcze na jamajskiego deejaya i jakąś pryszczatą mulatkę. Wszyscy byli już ujarani jak stodoły i nieźle podpici. Gadka pokręciła się jednak szybko... po tym, jak brat objaśnił, że jestem miłośnikiem Feli Kutiego :)
Od tego momentu nie było już oczywiście spokoju, dla dziadka Fela był pierwszym i ostatnim, czarnym prezydentem Afryki, a może nawet świata. Musiałem z nim nucić kawałki utworów, tańczyć do rytmów Feli, przypominać sobie jeszcze raz, jaki to był wyjebany koleś i raz po raz słuchać słów: "Fela IS a bad boy". Oczywistym było, że dla dziadka Fela Żyje! On nawet do wiadomości nie przyjął, że Fela może nie żyć! Ta wiara mnie urzekła, gdyż tak naprawdę też w to nie wierzę. Fela, wierny kapłan Oguma i bojownik o wolność, oddycha i czuwa nad każdym oddechem ludzkim, próbującym nieść jego przesłanie. To magia, która nigdy nie zginie. Rytmy Feli wprowadzają w wojenny trans!
Poniżej oddaję wam więc garść linków, które uważam za obowiązkowe dla tych, którzy w jego śmierć nigdy nie uwierzyli i nie uwierzą.
- Antibalas
- Kokolo
- Femi Kuti
- Seun Kuti
- Akoya Afrobeat Ensemble
- Albino!
- The Afromotive
- Boston Afrobeat Society
- Aphrodesia
- Fanga
- Wale Oyejide
- Dele Sosimi
- The Budos Band
- Afrodizz
- Tony Allen
- Chicago Afrobeat Project
- Bukky Leo
- Ikwunga
- Wunmi
- Afro Beat Down
- Chopteeth
- Ayetoro
- Asiko
Saturday, 8 December 2007
Kawa i koks czyli Społeczeństwo Spektaklu 2.0
Zauważyłem, że żyję ostatnio jak we śnie... a może to właśnie mój obserwator doszedł do głosu? Co to ma jednak za znaczenie, w pewnym momencie obserwacja i obserwator zlewają się w jedno, a skutki tego mają daleko idące konsekwencje dla nas samych. Wszystko wokól mnie pędzi od rana do wieczora, a ja kontempluję ten chaos w samym jego centrum, wśród rozległych, podziemnych tuneli i wielkich, szklanych wieżowców.
Dawno nie widziani przyjaciele – klasycy ścieżki lewej ręki, wracają do mnie, jak bumerang, w tej lub innej formie. Ich mądrości, które kiedyś zapadły mi w pamięć, teraz zyskują pratyczną wartość w codziennym życiu. Przy okazji zaczynam rozumieć intuicyjnie różnicę pomiędzy największymi, którzy będą aktualni zawsze, a sezonowymi obserwatorami rzeczywistości, zakotwiczonymi tylko w jednej porze roku, gubiącymi się przy każdorazowej zmianie miejsca pobytu... odróżnić ich jest niezwykle łatwo.
Chaos staje się powoli moim fizycznym domem. Nie na darmo jednak jeden z moich miszczów mówił: „Chaos jest z gruntu dobry. Rozluźnij się i surfuj po falach chaosu”, co teraz staram się szybko oblekać w ciało. Londyński chaos jest stymulowany z natury (sic!), pobudzany codziennie hektolitrami kawy, najpopularniejszego tutaj legalnego narkotyku oraz kokainy, najpopularniejszego tutaj nielegalnego narkotyku. Po ten drugi sięgnęło w tym roku 5% obywateli Wielkiej Brytanii. Używka popularna od lat '20 poprzedniego wieku staje się teraz prawdziwą plagą, przypominają mi się oczywiście w tym miejscu eseje Crowleya (wielkiego wielbiciela kokainy) oraz powieści Witkacego (znanego z dosypywania sobie koksu do wina), które mogłyby służyć za idealny przewodnik po współczesej rzeczywistości.
W Londynie nikt nie pyta czy jarasz jointy, ale czy walisz koks lub ketaminę? Jak przyznała mi dziewczyna, z którą pracuje: „Każdy to robi. To tutaj prawie, jak cukierki.” Nie muszę daleko szukać, właściciel firmy, w której jestem zatrudniony, przepuścił połowę swoich aktywów w listopadzie na koks i hazard online. Przez pewien czas załoga powtarzała sobie smutną plotkę, że wypłaty w związku z tym raczej nie będzie...
Jak twierdził Leary, jak i McKenna, na kulturę danego społeczeństwa wpływ mają przede wszystkim środki psychedeliczne i narkotyczne, które są rozpowszechnione wśród jego członków. Jeśli dana kultura poświęca się rozwijaniu doświadczeń psychedelicznych, rozkwita zazwyczaj świadomość głęboko przesiąknięta rozumieniem spraw duchowych, wykształca się szacunek do środowiska naturalnego oraz wzmacniają się więzi społeczne.
Jeśli w kulturze panują głównie stymulanty, zaczyna panować bezduszny racjonalizm oraz rozpowszechniają się psychologiczne patologie. Relacje między ludźmi wracają na poziom zwierzęcy, a zaburzenia w kontrolowaniu własnego umysłu doprowadzają do rozkładu szeroko pojętej wspólnoty. Liczy się głównie to, co można osiągnąć na zewnątrz, a nie to co jesteśmy w stanie sami odnaleźć we własnym wnętrzu. W związku z tym psychedeliki są zazwyczaj częścią tradycji kultur typu plemiennego, neopogańskich rytuałów i neoprymitywistycznych imprez. Stymulanty z kolei doskonale korespondują z post-protestanckim kapitalizmem, tak samo, jak choroby psychiczne.
Oczywiście kultura narkotyczna jest ściśle związana z konsumeryzmem i rozkwitem kultury miejskiej, choć krytycy konserwatywni będą oskarżać kontrkulturę lat '60 o otwarcie dla niej drzwi szeroko, co nie jest prawdą, gdyż kokaina pojawiła się znacznie wcześniej. Nie da się jednak ukryć, że kokaina jest głównie nałogiem i problemem społecznym społeczeństw bogatych, ponieważ jej cerna rynkowa jest zaporowa dla społeczeństw biedniejszych, chyba że jest tam bezpośrednio produkowana. Mimo tego, nawet w Wielkiej Brytanii nie jest to nałóg tani i wielu menadżerów przepuszcza na to majątek zaciągając od rana do wieczora. Ciekawe co by było, gdyby koks był w cenie fajek? Jeśli stać cię jednak na koks, to i stać cię na nieuchronną utratę gruntu pod nogami... uczucie "wygrania miliona dolarów na loterii" nie może trwać wiecznie.
Monday, 3 December 2007
Szczelina pomiędzy plemionami
Ten weekend miałem wyjątkowo wypełniony atrakcjami kulturalnymi, których w Londynie na pewno nie brakuje, tyle że sporo czasu trzeba poświęcić na zmierzenie się z nimi. Przechadzka po każdej z większych galerii czy muzeów londyńskich może trwać od jednego do siedmi dni zależnie od stopnia zaangażowania fanatyka kulturowych artefaktów. My na szczęście spróbowaliśmy podejścia wnikliwego aczkolwiek umiarkowanie czasochłonnego spędzając wczoraj w The National Gallery kilka godzin i dzisiaj w Tate Modern również godzin kilka.
W Tate Modern dolną kondygnację - Turbine Hall, wypełnia obecnie instalacja/rzeźba Doris Salcedo, kolumbijskiej artyski, która swoje wyższe wykształcenie odebrała w Nowym Jorku. Ten konceptualny twór, który już ma swoich przeciwników i zwolenników, dokona swojego żywota w kwietnia przyszłego roku, trzeba też szczerze przyznać, że cieszy się niemałym powodzeniem.
Artystka nadała swojemu dziełu nazwę Shibboleth, co jest odwołaniem biblijnym do Księgi Sędziów 12:5-6, gdzie czytamy: Wtedy powiedział do niego człowiek z Gilead, "Powiedz teraz 'Shibboleth'. I powiedział 'Shibboleth'. Nie mógł poprawnie wymówić tego słowa. Więc zabrał go i zabił go podczas przejścia przez Jordan. I wtedy powalił 42 tysiące Efraimitów. Tym sposobem Biblia kolejny raz przywołana zostaje jako instruktażowy przykład kultury dążącej do totalnej supremacji ideologicznej. Nie można zapominać, że dla europejskiego kręgu kulturowego przez wiele lata pozostawała ona głównym zapleczem ideologicznym. Wszelka kultura zaczynała się wszakże od Słowa Bożego.
Nie bez przypadku słowo Shibboleth oznacza też w semiotyce dystynktywną cechę językową, pozwalającą określić przynależność jednostki do danej grupy kulturowo-językowej, co wydaje się tak samo znaczące dla idei całego projektu Salcedo. Formalnie dzieło to niczym nie zaskakuje, jest to ciągnąca się przez około sto metrów, rozchodząca się niesymetrycznie, szczelina w betonie. Główną zabawą odwiedzających jest wsadzanie tam nogi lub też próby mierzenia jej głębokości parasolką... większość traktuje więc tą zabawę formą zbyt dosłownie, gdy faktycznie jest to kolejna artystyczna metafora.
W tym przypadku kwestią zasadniczą wydaje mi się spojrzenie na Shibboleth z góry i ujrzenie szczeliny w interakcji z żywymi ludźmi, którzy dają wtedy swoim zachowaniem wiele powodów do radości. Rzuca się oczywiście od razu fakt, że na poziomie metaforycznym szczelina jest dziełem wstrząsów i dzieli salę na dwie części. Jak wypowiedziała się na ten temat sama artystka: Dzieło to reprezentuje granice, doświadczenie imigrantów, doświadczenie segregacji, doświadczenie nienawiści rasowej. To doświadczenie osoby z Trzeciego Świata, która przybywa do serca Europy.
Poza konceptualną formą mamy więc do czynienia z ponownym wcieleniem sztuki społecznej, która praktykowana jest przynamniej od czasów pierwszych eksperymentów futurystów i dadaistów. Zwraca też oczywiście uwagę fakt ogólny, że sztuka coraz bardziej wyjałowiona jest z poszukiwań formalnych (wszystko zostało już powiedziane), ale zaczyna za to odkrywać możliwości, jakie daje manipulacja społeczna. Temat wykluczenia, diasporyzacji i brak chęci dla wcielenia w życie idei społeczeństwa wielonarodowego jest w Wielkiej Brytanii problemem palącym, który domaga się śmiałych rozwiązań. Pytanie jednak pozostaje na ile pozwalają różnice kulturowe i kto postawi pierwszy krok ponad szczeliną?
Subscribe to:
Posts (Atom)