Sunday, 30 September 2007

Konopie i pogańskie zwyczaje



Bardzo mi czasem smutno, że pogański duch naszych przodków tak się w tym narodzie zatracił :( Kiedyś sialiśmy ziarna, by potem przez cały rok kąpać się w dzikich, nieujarzmionych strumieniach, łapać się za dupę i od czasu do czasu najebać się z klasą (albo bez) dzikim miodem, uwarzonym w mrocznych ziemiankach. Była wprawdzie jeszcze sauna, gdzie rozkosznie mogliśmy pośmigać sobie wzajemnie wierzbowymi witkami po głowach, piersiach i stopach tracąc fantastycznie czas na orgiach, hulankach i klasycznych zbytach. To były czasy...

Niedawno znajomy Łotysz spytał mnie "Czy mam sauny przy domach?", a ja musiałem odpowiedzieć zgodnie z prawdą, że zwyczaj ten został bezwzględnie zniszczony przez zasrany, podły katolicyzm, dla którego okazał się jeszcze jednym, niewygodnym elementem naszej kultury.

Pogański element jednak przetrwał, by odezwać się dzięki polskiej kontrkulturze w zwyczaju sadzenia konopi (obecnie nielegalnego). Nic jednak dziwnego, gdyż zwyczaj ten na naszych obszarach ma wyjątkowo długą tradycję i został przekazany następnym pokoleniom potajemnie przez bardzo mądre babcie - strażniczki prawdziwej, pogańskiej tradycji. Jak pisze Sara Benetowa w swoim kultowym dziele Konopie w wierzeniach i zwyczajach ludowych

W Kieleckiem, aby konopie i len ładnie rosły, kobiety, tańcząc śpiewają:

Hola, hola do góry!
Aby konopie tyle były

Tu i w okolicach Nidy dwaj starsi mężczyźni przebierają się za dziada i babę i chodząc po domach zabierają do niewoli chłopców i dziewczęta i żądają od nich okupu. W obawie przed chłostą chłopcy i dziewczęta zgadzają się na to. Później udają się wszyscy do karczmy, gdzie "dziad" i "baba" przygrywają na konewce, posiadającej struny z konopi. Smyczek tego osobliwego instrumentu również jest sporządzony z konopi. Lud utrzymuje, że po takiej muzyce konopie ładnie rosną.


Obecnie, by konopie ładnie rosły, należy się o wiele bardziej napocić, szczególnie podczas hodowli indoor. Daleko nam jednak jeszcze do Holandii, gdzie hodowcy konopi należą do elity społecznej otrzymując za swój trud drogocenne, prestiżowe nagrody. To są prawdziwi poganie, którzy na naukę język roślin poświęcili często wiele lat, ale za swoje poświęcenie zostają obdarowani przez Zielonego Ducha humorem, zdrowiem psychicznym i tym co najcenniejsze - drogocenną ekstazą i dystansem do rzeczywistości.

Piszę to zaś nie bez podwodu, gdyż dla wszystkich polskich hodowców nadeszło wreszcie najważniejsze święto w roku - Święto Plonów! Kto zasiał, ten zebrał!

Gratulując wszystkim potajenie sadzącym "świętą trawę" jednocześnie polecam film ze zwycięzcami zeszłorocznego Cannabis Cup z Green House Seed Co.. Naprzód poganie!





Saturday, 29 September 2007

Czasem wystarczy odkurzyć :)



Jak mówi klasyczna Shodoka, napisana przez Yung-chia Hsüan-chüeha, Szóstego Patriarchę w chińskiej linii ch'an:

Kiedy jednak zaczyna się myślenie, powstaje wówczas kontakt ze światem zewnętrznym, a przez to powstają złudzenia.

Subiektywność i obiektywność są jak kurz na powierzchni lustra.

Nie dopuścić aby lustro się zakurzyło, to o mnisi, o uczniowie, jest waszym najważniejszym zadaniem w życiu. Pozwólcie lustru promieniować pełnym blaskiem. Miejcie czyste serca.

Kiedy umysł się nie porusza, kiedy nie zaczynacie myśleć, wtedy nie ma też kontaktu i nie ma też złudzeń - i pojawia się w was i wszystkich innych prawdziwy człowiek, bez rangi i imienia.

Dzisiaj nagle przypomniałem sobie tą mądrość o lustrze, która wśród praktykujących ZEN należy już do wiedzy powszechnej z wydawałoby się błahego powodu... odkurzyłem mojego laptopa. Czy jednak nie tak właśnie powinno być, że umysł sam przyciąga właściwe rozwiązania? :)

Po odkurzeniu wszystkich wiatraczków, dziur i zakamarków obudowy, a następnie odpaleniu mojego Ubuntu okazało się, że przegrzewajacy się wg GKrellM procesor nagle nie podnosi temperatury po odpaleniu byle Beryla, ale stabilnie i normalnie pracuje!!! Przestałem więc oskarżać producenta, BIOS, system operacyjny, ciepłe dni i inne nienawistne czynniki, bo zrozumiełem, że przyczyna była o wiele bardziej prozaiczna. Proszę co robi z człowiekiem informacyjna ekonomia :)

* * * * *


ZEN XXI wieku siłą rzeczy powinien być inny i nie tylko dlatego, że wkroczyliśmy już dawno w "wiek żelazny", a nasza organizacja społeczna w perspektywie globalnej przekształciła się w cyberpunkowy chaos. Przede wszystkim dlatego, że stwarza to doskonałą okazję do działania emisariuszom chaosu, wichrzycielom, piratom, cyberwuduistom i okultystom Ścieżki Lewej Ręki, których kochamy.

Warto tu przypomnieć słowa Hakima Beya z klasycznej Tymczasowej Strefy Autonomicznej, który słusznie przypomina nam o hinduskiej kosmologii, w której okres ten nosi nazwę Kali Jugi, pisząc: Jej wiek musi być pełen horroru, jako że większość z nas nie może jej zrozumieć ani sięgnąć ponad naszyjnik z czaszek po jaśminowy wieniec, ze zrozumieniem w jakim sensie są one tym samym. Iść poprzez CHAOS, ujeżdżać go jak tygrysa, obejmować go (nawet seksualnie) i przyjmować trochę jego siakti, jego soku życia - oto Ścieżka Kali Jugi. Twórczy nihilizm. Tym, którzy na nią wstąpią, obiecuje oświecenie a nawet dostatek, część jej doczesnej mocy.

To doskonały czas dla wielkich loa, duchów, które od wieków czają się w każdym zakamarku lasu i ulicy, a potrafią nam pomóc (lub zaszkodzić) w najmniej spodziewanych okolicznościach. Wraz z rozwojem technologii sięgają teraz coraz dalej opanowując strony komiksów, ekrany komputerów i pliki mp3 (tak to prawda).

Ich siłą są ludzie, którzy pełniąc role wierzchowców pozwalają im się sycić światem aż do ostatecznych wymiotów podczas Uczty Bogów... i mają też swoich posłańców, a żeby się o tym przekonać czytajcie czasem komiksy Granta Morrisona, a szczególnie The Invisibles, ponieważ jak powiedział mi w wywiadzie Mark Pesce: We're The Invisibles! :)))))

Jeli chcemy prawdziwego wyzwolenia musimy obżerać się, nie spać po nocy, korzystać z miejskich kibli, jeździć autobusami na pałę, jarać ile wlezie i rozumieć o co chodzi niektórym artystom tj. ten wspomniany wyżej, z którego dzieła zamieszczam wyjątek pod spodem jako motto...




Thursday, 27 September 2007



Jesień to tradycyjnie czwarta w ciągu roku zmiana stylu dla międzynarodowego świata mody. Kto może to wiedzieć lepiej niż francuski Vogue, zawsze trzymający rękę na pulsie. W numerze wrześniowym możemy podziwiać nie tylko piękną, dizajnerską okładkę, ale przede wszystkim serię zdjęć "Sacrément Inspirée", które na specjalne zamówienie wykonał znany fotograf Terry Richardson.

Byłbym jednak zapomniał, seria ta zainspirowana została stanizmem, Wiccą, buddyzmem, Tarotem i mroczną Ścieżką Lewej Ręki :) Tego jeszcze świat mody nie widział, tak więc polecam serdecznie kilka ze zdjęć, które możecie sobie obejrzeć poniżej.













Wednesday, 26 September 2007

Żegnam was, wybieram emigrację!



Wczoraj wysłałem pożegnalny, wewnętrzny e-mail do moich przełożonych i współpracowników w Valkea Media, gdzie pracowałem przez ostatnie 1,5 roku jako korespondent trójmiejski Magazynu AKTIVIST.

Nie ukrywam, że odetchnąłem w ten sposób z ulgą, gdyż serdecznie dosyć miałem wielkich wymagań za śmieszne pieniądze i braku dalszych perspektyw zawodowych. Ponadto czułem, że powoli się wypalam jako dziennikarz i potrzebny jest mi mały urlop, dzięki któremu mogę sobie spokojnie siedzieć przed lapem i pisać różne rzeczy do MAGIVANGI. Aktualnie kończę bio Roberta Antona Wilsona, które pewnie jeszcze dzisiaj pojawi się na łamach mojego magazynu.

Nie muszę też chyba tłumaczyć, że kraj który od dwóch lat sukcesywnie cofa się w rozwoju, promuje chamstwo, debilizm, zamordyzm i wszechobecną cenzurę, nie może być miejscem zamieszkania żadnego normalnego człowieka o szerokich horyzontach, który dodatkowo zupełnie nie utożsamia się kulturowo z tzw. polskością i w dupie ma wszelki pacynkowy patriotyzm.

Oczywiście rozglądam się już za następną pracą, tyle że w Londynie. W moim CV i liście motywacyjnym widnieje już brytyjski numer telefonu i zaraz pojawi się londyński adres. Mam nadzieję dostać pracę jako PR Assistant, Journalist lub Staff Writer w trzecim sektorze, nowych mediach lub dziale PR jakiejś porządnej spółki medialnej. Bilet zarezerwowany mam na 12 października i dokładnie wtedy stawiam stopę na Wyspach. Nawet nowego dowodu nie mam już ochoty sobie wyrabiać, taką mam głęboką niechęć do bycia obywatelem tego zapomnianego przez wszystkie demony, staczającego się w otchłań absurdu, nieprzyjaznego nawet mieszkającym w nim ludziom, kraju.

Mam nadzieję, że nigdy nie będę tutaj musiał wracać!

Tuesday, 25 September 2007

Psychic TV w Warszawie!



Bardzo dobra wiadomość dla wszystkich polskich ezoterrorystów. Już 6 października wystąpi ponownie w warszawskim CDQ kultowa grupa Psychic TV, odbywająca jesienną trasę po Europie.

Bilety na imprezę kosztują 45 PLN w przedsprzedaży i 55 PLN w dniu koncertu. Można je nabyć za pośrednictwem sieci Ticketpro. Supportować Psychic TV w Warszawie będzie niejaki DJ Nasz Dawid. Mamy oczywiście nadzieję, że trafimy na ten koncert wspólnie razem z wami!



Tuesday, 18 September 2007

Od kontrkultury do cyberkultury - historia pewnej miłości



Z małym poślizgiem przeczytałem w końcu znakomitą książkę Freda Turnera pt. From Counterculture To Cyberculture. Steward Brand, the Whole Earth Network, and the Rise of Digital Utopianism i jestem pod dużym wrażeniem. Fred Turner jest profesorem asystującym na Wydziale Komunikacji Uniwersytetu Stanforda i byłym dziennikarzem Washington Post, który na pierwsze ślady kontrkulturowych wpływów na bujnie rozwijającą się wraz z Internetem cyberkulturę, wpadł jeszcze na studiach, by początkowe zainteresowanie przekształcić w badawczą pasję. Efektem tego stała się książka, która w brawurowy sposób śledzi zarówno rozwój cybernetyki, powojennych amerykańskich think-tanków oraz kontrkultury lat '50'-'60 aż do czasów dzisiejszych odsłaniając naszym oczom jedyny w swoim rodzaju dyskurs, będący połączeniem psychedelicznej mistyki i technoutopizmu. Autor nie popada przy tym ani w zbytnie dygrsje, ani w nie poparte niczym przypuszczenia.

Jego książka nie jest wprawdzie dla mnie jakimś wielkim zaskoczeniem, gdyż każdy kto choć trochę interesował się kalifornijskimi grupami kontrkulturowymi i kalifornijskimi ruchami duchowymi, zdaje sobie sprawę z tego, jak wielki i znacząc wpływ miały one na wzmożone zainteresowanie wczesnymi sieciami komputerowymi tj. ARPANET oraz rozwój przemysłu informatycznego w Krzemowej Dolinie, co doprowadziło do wykształcenia się pierwszych wirtualnych wspólnot, uczynienia z Internetu rewolucyjnego zjawiska społecznego i w efekcie do boomu dotcomowego, jednak dla laika może być to rewolucja światopoglądowa.

Warto tu przytoczyć słowa, przepytywanego przeze mnie Marka Pesce, który mówi: Zawsze uważałem, że różnice pomiędzy światem magijnym i wirtualnym są głównie natury semantycznej; obydwa systemy służą manipulacji konstruktami umysłu – memami. Istnieje wiele ścieżek, którymi można pójść, a różni ludzie obierają różne ścieżki. Bycie związanym blisko z maszyną przez tak długi czas – bycie programistą i "hakerem" (w starym, szanowanym sensie tego słowa) nie różni się w zasadzie od bycia magiem. Fred Turner w swojej książce obiera mniej więcej tą samą ścieżkę pokazując jak idee back-to-the-land-movement po przebyciu długiej drogi od anty-establishmentowej rebelii stały się w końcu podstawowowym zapleczem memetycznym nowej, libertariańskiej ekonomii, opartej o strukturę sieci, która jest dzisiaj efektywnie wykorzystywana zarówno przez społki dotcomowe tj. Google, co i przez korporacje tj. Shell Oil, AT&T czy Volvo (w Polsce pojawi się być może za dwadzieścia lat).

To wszystko zaś dzięki jednemu człowiekowi, którego imię brzmi Steward Brand - człowiekowi w Polsce właściwie nieznanemu, ale w Stanach Zjednoczonych postaci kultowej i wysoce cenionej. To on stał się pionierem procesu zbierania, segregowania i powtórnego udostępniania informacji, znanego dzisiaj powszechnie jako "user generated content". Dzięki swojemu niezwykłemu Whole Earth Catalog, którego pierwszy numer ukazał się w 1967 i liczył setki stron, miał się on stać jednym z najbardziej wpływowych ludzi w Stanach Zjednoczonych, którzy zapoczątkowali internetową rewolucję i na stałe odcisnęli się w zbiorowej nieświadomości "pokolenia jednostek podłączonych". We wstępniaku-manifeście do pierwszego numeru czytamy: Jesteśmy jak bogowie i możemy dobrze z tym popłynąć. Jak dotąd, zdalnie sprawowana władza i chwała - kontrolowana przez rząd, wielkie firmy, formalną edukację, kościoły - osiągnęła sukces do momentu, w którym wady zysków zdradzają, że rzwczywiste osiągnięcią są żadne. W odpowiedzi na ten dylemat i na te osiągnięcia, wykształca się domena intymnej, osobistej mocy - mocy jednostki, która potrafi sama się edukować, szukać własnej inspiracji, kształtować swoje własne środowisko i dzielić się swoją przygodą z każdym zainteresowanym.

Whole Earth Catalog był wielkim almanachem, w którym można było znaleźć zarówno fragmenty z dzieł Norberta Wienera, kompletną instrukcję zbudowania tipi, jak też "reklamę" nowego kalkulatora firmy IBM. W swoim dyskursie łączył scentralizowaną przez doświadczenie LSD, holistyczną wizję świata, etykę DIY oraz technologiczny pragmatyzm z odłączeniem się od politycznych sporów (wzorem Kena Keseya). Patronem Whole Earth Catalog stał się zaś jeden z największych geniuszy XX wieku, filozof, architekt, geofizyk i wykładowca - Robert Buckminster Fuller, którego idee spowijały właściwie całą jego strukturę.

Jak tłumaczy w książce Fred Turner w zasadzie powtarzając jedynie hasło Branda, które ten rzucił w swoim słynnym artykule, opublikowanym w magazynie Times, w 1995, a brzmiące: "We Owe It All To The Hippies", rewolucja komputerowa i rozwój sieci noszą od samego początku znamiona wpływów kontrkultury. Nie stało się to jednak poprzez "niewiedzialne pływy memów", ale przez serię spotkań, konferencji i współpracę organizacji, usilnie pracujących nad wdrażaniem kontrkulturowych idei do świata maszyn liczących. Jednym z takich punktów przecięć stała się Computer Society's Fall Joint Computer Conference w San Francisco, zorganizowana 9 grudnia 1968 przez Association for Computing Machinery / Institute of Electrical and Electronics Engineers oraz Augmentation Research Center, na której zaprezentowany został On-Line System (NLS). System ten jako pierwszy pokazał możliwości komputerów jako interfejsów, pozwalających na dzielenie się informacją w czasie rzeczywistym i stał się prekursorem w dziedzinie sieci lokalnych. Prezenterem tego systemu był Steward Brand, zatrudniony w tym celu przez Dave'a Evansa.

Doświadczenie to miało stać się na tyle silnym wspomnieniem, że w 1985, kiedy ideały back-to-the-land-movement nieco już murszały, Stewar Brand stworzył wraz z Larrym Brilliantem pierwszą wirtualną wspólnotę sensu stricte, znaną jak WELL. W ramach tej sieci koegzystowali dziennikarze, hakerzy, artyści i kontrkulturowi rebelianci, którzy widzieli w niej nowe narzędzie, pozwalające na obalanie sztywnej, wertykalnej hierarchii i na nieskrępowaną wymianę poglądów. Kontrkulturowe dziedzictwo szybko dało o sobie znać, pierwszym poważnym tematem dyskusji stały się nagrania kultowego zespołu Grateful Dead, znanego przede wszystkim z grywania na organizowanych w latach '60 przez Merry Pranksters, Acid Tests - dużych imprezach, przeznaczonych dla biorących kwas headów.

Kilka lat na skutek odziaływania WELL powstał pierwszy magazyn, zajmujący się nową cyberkulturą - Wired. Kluczową osobistością i drugim redaktorem naczelnym pisma stał się Kevin Kelly, autor genialnej książki Out Of Control: The Rise Of Neo-Biological Civilization, w której po raz pierwszy pojawiają się bezmyślnie używane przez polskich dziennikarzy terminy tj "hive mind" i "swarm", odnoszące się do nowych mediów, ale przede wszystkim do nowej organizacji życia ludzkiego. Jak powiedział założyciel Wired, Louis Rossetto: Mainstreamowe media nie pozwalają nam zrozumieć tego, co naprawdę się teraz dzieje, ponieważ są owładnięte mówieniem, że każdy kij ma dwa końce. W warunkach cyfrowej rewolucji redaktorzy Wired zgadzali się zaś, że prawdę można wyrazić tylko i wyłącznie w subiektywny sposób promując wizjonerów tj. Steward Brand, William Gibson, Gary Snyder, Peter Coyote, Michael Murphy i Bill Joy.

Dzięki założeniu w 1987 Global Business Network (GBN), wizjonerzy cyberkultury stali się też pierwszymi, którzy ponieśli libertariański sztandar w świat wielkich interesów proponując futurologię i nową organizację pracy jako wspomaganie logistyczne pozycji firmy na rynku. Pierwszym koncernem, który skorzystał z usług GBN był Shell Oil. Już w 1971 władze spółki przekonały się, że metody bazujące głównie na zdobyczach XX wiecznego okultyzmu, okazują się skuteczne w przewidywaniu przyszłych sytuacji rynkowych. Pracujący wtedy w Shell futuryści Ten Newland i Pierre Wack dzięki technikom analitycznym Hermana Kahna (analityka RAND Corporation) przewidzieli krach naftowy 1973, jednak władze spółki nie dały im z początku wiary. Decyzją obydwóch z nich stało się potwierdzenie tych wyników poprzez zastosowanie technik przewidywania przyszłości, których Wack nauczył się podczas II Wojny Światowej w paryskim salonie Georgija Gurdżijewa. Dzięki zastosowaniu mistycznych technik wcześnejsze wyniki uzyskały swoje potwierdzenie, a menadżerowie Shella przygotowali się na nadchodzący krach.

To wtedy właśnie kontrkulturowi agenci przekonali się, że jedynym sposobem wpływania na władze wielkich korporacji jest zmiana ich mentalnych nawyków, doprowadzanie do sytuacji potencjalnie transgresyjnych. Założenie GBN było w połowie inspirowane działalnością obydwóch futurystów. Sieć liczyła sobie 25 tys. USD rocznie od każdego z korporacyjnych klientów w zamian oferując sympozja WorldView dwa-cztery razy do roku, na których wyjaśniano w jaki sposób zdobywać wiedzę o zarządzaniu siecią i z powodzeniem wykorzystywać zdobycze społeczeństwa informacyjnego, żeby być konkurencyjnym na rynku i wybiegać w przyszłość przynajmniej o kilka lat. Dzięki temu ruchowi kontrkulturowe idee przemiany świadomości stały się częścią świadomości wysokiej kadry zarządzajacej światowym biznesem raz na zawsze uzależniając jednych od drugich...


Sunday, 16 September 2007

William S. Burroughs w Lawrence



Bardzo ciekawy film, przedstawiający legendę kontrkultury i sztuki literackiej XX wieku - Williama S. Burroughsa w otoczeniu przyjaciół, wśród których są: Patti Smith, Steve Buscemi i Allen Ginsberg. Materiał został nakręcony przez Wayne'a Propsta, długoletniego dokumentalistę życia bitników.



Friday, 14 September 2007

Amayo na Hybrid Lounge



W końcu natknąłem się wyglądający tak, jakby był sprofilowany specjalnie dla mnie, zajebisty vodcast, Hybrid Lounge. Jak można sobie przeczytać w manifeście:

Hybrid lounge dvd-magazine is part of a non-profit organisation fighting for tolerance and cross cultural understanding. " Hybrid Lounge Productions, vzw" is a production-house that aims to break down racial barriers and to replace fear of foreign cultures with a celebration of intercultural differences. In this post 9-11 era, it..s imperative that we make an effort to gain a better understanding to non-Western lifestyles and world-views and to start a dialogue between international communities that has the power to prevent future conflicts.


U siebie wklejam godny obejrzenia odcinek, w którym Amayo - wokalista moich ulubionych rebeliantów z Antibalas Afrobeat Orchestra, tłumaczy pochodzenie i funkcję, używanego przez Jurubów, bębna Gbedu.




Wednesday, 12 September 2007

Nowy, fantastyczny blog!



Polecamy naszym czytelnikom, użytkownikom, widzom i słuchaczom nowy blog, który wczoraj niespodziewanie znalazł się w sieci. Nosi on słodką nazwę Ty kurwo! i jest mocno freestyle'owy w tym sensie, że równa w dół, a nie w górę :D

Tuesday, 11 September 2007

Szatan ma się dobrze i kocha funk!



Nie tak dawno przyjaciele zarzucili mi, że funk i afobeat to muzyka, w której brakuje szatana i z tego powodu nie można jej traktować zupełnie poważnie...

Muszę się przyznać szczerze, że zaprotestowałem przeciwko takiemu postrzeganiu sprawy odpierając ataki, jak Asterix na dopingu. Nikt jednak nie chciał wziąć sobie moich kontrargumentów do serca. Pragnienie udowodnienia, że jest inaczej nie dawała mi długo zasnąć, tak więc w końcu wziąłem się za wyczerpujący, dziennikarski risercz, dzięki któremu miałem nadzieję odeprzeć ten ostatni argument, który skazywał moją ulubioną muzę na społeczny niebyt w towarzystwie bądź co bądź, składającym się głównie z fanatycznych szatanowców.

Dlaczego bowiem muzyka wywodząca się z Afryki nie może być uznawana za równie mroczną, jak tradycyjnie uznawane za szatanowskie gatunki tj. black metal czy dark ambient? W końcu nie od dziś wiadomo, że pomysłodawcą dobrego melanżu był szatan, a funk i afrobeat wyzwalają w człowieku znacznie więcej seksu niż największe hity zespołu Immortal. Czy szatan miałby być tak ograniczony, żeby kochać tylko nisko nastrojone gitary i piekielne riffy oraz diabelskie tempo z metrum na 2/4?



Jako, że napisałem kiedyś artykuł do nieistniejącego już pisma ZINE pt. Voodoo za gitarą, który traktował o szatańskiej genezie bluesa i rock'n'rolla, chciałbym się pokusić o jeszcze jedną syntezę, która z powrotem zaprowadziłaby czarną muzykę na szatanowskie podium. Trzymajcie za mnie kciuki, nie jest bowiem lekko, gdy to piszę zmusili mnie, żebym załatwił im wejściówki na koncert Behemotha.

Niewielu ludzi wie, że szatan tkwi tak naprawdę w muzyce funk i soul od bardzo dawna. Jednym z dowodów na to jest stworzenie listy szatanowskich kawałków przez holenderską stronę Fingerpoppin Soul, która nosi nazwę Fingerpoppin Soul #666: The Mark of the Beast. Bezpośrednią inspiracją stał się tytuł legendarnej Płyty Williego Hutcha, "The Mark Of The Beast", wydanej w 1974 przez label Motown. Nazywana w swoim czasie apokaliptycznym r'n'b, nieco dziś zapomniana, jest przykładem szatanowskich inspiracji najczystszego rzędu. Na okładce widzimy, jak Bestia o siedmiu głowach nadchodzi, by ogłosić początek Czasów Ostatecznych z mityczną liczbą 666, wkomponowaną po lewej stronie. Po prawej widzimy z kolei głowę Williego Hutcha, który swoim mrocznym wzrokiem zdaje się przewidywać nieuchronną zagładę ludzkości. Nic jednak dziwnego, że efekt jest tak piorunujący, gdyż autorem tej grafiki jest sam Bob Gleason – autor osiągających szaleńcze ceny plakatów do takich kultowych horrorów, jak "Halloween", "Halloween II" i "Halloween III".



Od strony muzycznej płyta Williego Hutcha jest doskonałym przykładem rozwijania soulowych koncepcji lat '60 w stronę elektrycznego funku a la Curtis Mayfield czy dokonań zespołu Rufus nie wspominając o legendarnym kokainiście, Ricku Jamesie. Mamy tu doskonały, imprezowy hit "Get Ready For The Get Down" z soczystą linią basu, a także tytułowy "The Mark Of The Beast", w którym wokale unisono zapowiadają nadciągającą apokalipsę przeplatając się z żarliwym, ale zupełnie nierealnym wyznaniem przez Williego wiary w Jezusa (taka ściema). Fantastycznie podbija klimat płyty także znakomity kawałek "Life's No Fun In The Ghetto", w którym poruszony zostaje ciężki los czarnego w wielkim molochu. Charakterystyczny funkowy puls z rytmicznym off-beatem sprawia, że kawałek jest majstersztykiem.

Sprawa wikłania szatana do funku (lub też cichego ukrywania się jego osoby za plecami muzyków) pewnie ucichłaby szybko po tej płycie, jednak jeszcze w tym samym roku The King Of Soul czyli James Brown wypuścił znakomitą płytę „Hell”, która jeszcze silniej związała tą muzykę z szatańskimi wibracjami. Jak się okazało też niedawno, znany hiphopowy duet Three Six Mafia (nie ma tu żadnego zbiegu okoliczności) wysamplował inny utwór Williego Hutcha, "Tell Me Why Has Our Love Turned Cold" wykorzystując go do stworzenia utworu "Stay Fly". W nim ujawniły się zaś znowu szatanowskie treści, jak dowiedzieliśmy się z wielu kompetentnych serwisów muzycznych. Pamiętajcie więc, że nie można we wszystko wierzyć znajomym i należy walczyć o prawa władcy ciemności do swojej ulubionej muzyki!


Three Six Mafia - Stay Fly



Monday, 3 September 2007

Odkrywamy to, co zapomniane przez historię



Powiem szczerze, po trzech dniach ciężkiej imprezy, człowiek zmasakrowany przez używki, taniec i śmiech nawet nie zastanawia się nad tym, co się dzieje, bo mózg zaczyna mu odmawiać posłuszeństwa. Stan ten można porównać do ciszy po burzy, którą charakteryzuje pewien przeskok wrażliwości :)

Wszystkich zawodowych pijaków zapraszam więc teraz na alternatywny chill out i obejrzenie zapomnianego nieco w Polsce, krótkiego dokumentu Marka Piwowskiego pt. "Korkociąg". Moooooocna rzecz!