Wednesday, 31 March 2010

Premiera "The Rum Diary" w Cannes?



Jak wskazują kontrolowane przecieki z prasy, ekranizacja pierwszej książki Huntera S. Thompsona, "The Rum Diary", z Johnnym Deppem w roli głównej, może mieć swoją premierę podczas tegorocznego festiwalu filmowego w Cannes, który odbywać sie będzie w dniach 12-23 maja.

W takim wypadku film trafilby pewnie do kin w USA i UK koło lipca/sierpnia, a w Polsce pojawilby sie w grudniu albo w styczniu.

Jest to jednak na razie tylko pogłoska, chociaz dość prawdopodobna ze względu na tradycyjnie ceniona w Cannes atmosferę, sprzyjająca zawieraniu dużych umów dystrybucyjnych. Pomaga tu oczywiście także gorące przyjęcie filmu przez jury i publiczność - dzieki nagrodom film idzie dalej w świat. Jak sie jednak dobrze sklada, w tym roku członkiem jury będzie min. Tim Burton - dobry przyjaciel Johnny'ego Deppa, co może sie przełożyć na pewny wynik medalowy.

Ostateczna lista filmów, wyświetlanych w Cannes, zostanie ogłoszona przez komitet organizacyjny 4 kwietnia. Do tej pory radzę więc przeczytać sobie książkę, której recenzje znajdziecie także na moim blogu.


Monday, 29 March 2010

Aktualizacja MAGIVANGI!



Wszystkich czytelnikow Magivangi zapraszam na swoja strone, na ktorej wlasnie znalazla sie nowa aktualizacja.

Tym razem:
- Hunter S. Thompson, "Gonitwa Kentucky jest dekadencka i zdegenerowana"
- Conradino Beb, "Kali Juga na pelnych obrotach czyli ostatnie podrygi pijanego absurdu"
- Conradino Beb, "Bezkres" (opowiadanie)

Przejdz na strone Magazynu Magivanga

Sunday, 21 March 2010

Wieści, wieści...

I wpadł karzeł pod koła wózka widłowego. Dowiedziałem się ze źródła, ze magazyn VICE w Polsce będzie sie opierał na razie, na przedrukach z wersji obcojęzycznych (w tym pewnie i z brytyjskiej).

Nie będzie więc zapotrzebowania na rzetelne, pełne wdzięku, materiały dziennikarskie. Jedyny wkład krajowy będą tymczasowo stanowiły recki muzyczne, które w VICE bazują na trzech zdaniach :)

P.S. Obecnie szukam jakiegoś portalu/gazety/miesięcznika, który byłby zainteresowany publikowaniem recenzji muzycznych (interesuja mnie tylko winyle) lub jakichś krótkich, niszowych zajawek. Gdyby ktoś miał jakiś namiar, niech mi da znać.


Friday, 12 March 2010

Psychedeliczne rekiny i zajezdzanie skurwysynow!

Od kilku miesięcy kontynuuje na tym blogu wątek twórczości Huntera S. Thompsona, którego kolejne książki pozeram nieustannie, jak miałem wcześniej chyba jedynie z dziełami Kena Keseya i Roberta Antona Wilsona. Wczoraj ukończyłem wreszcie "The Great Shark Hunt", jedna z najlepszych antologii tekstów i reportaży prasowych, jakie zdarzyło mi sie w życiu czytac!

Ponad 600 stron twardej treści w stylu gonzo i pre-gonzo, to głównie artykuły pisane dla magazynu "Rolling Stone", "National Observer", "Nation" i "Scanlan's Monthly" + rozdziały z jego trzech najlepszych książek (dobrze znanych). Ta gruba warstwa materialu to prawdziwa uczta dla wszystkich miłośników tego największego z "doktorów dziennikarstwa", który pewnie zmieniłby całkowicie styl pisania Kapuscinskiego, gdyby tylko go kiedyś spotkał :)

W tej właśnie antologii poznajemy dokładnie soczystosc i heroizm reporterski Thompsona pedzac przez jego dziennikarskie pejzaże, grubo przetykane kwasowymi i meskalinowymi tripami, które przemierza nasz super-reporter z nieodłączną butelka "Wild Turkey" w ręku i cynicznym poczuciem humoru, gwarantującego wam najlepsza zabawę jeszcze sprzed czasów rozwoju black metalowej i punkowej sceny zine'owej.

Są tu wszystkie jego najlepsze teksty poczynając od wprawek korespondenckich z Ameryki Poludniowej przez legendarny tekst na temat Gonitwy Kentucky (który obecnie tłumaczę do publikacji), tytułowy, fantastyczny "The Great Shark Hunt" (mocno zaprawiony kwasem, kokaina, seconalem i szuwaksem) oraz seria artykułów, tropiących kulisy afery Watergate, w których doktor bezlitośnie jedzie po politycznej szajce skurwysynow z Bialego Domu (wyzwaniem tu byłoby równie dobre obnazenie kuluarow polskiej polityki i jej zgniłych adwersarzy, tarzajacych sie w swoich alkoholowych rzygowinach). To w istocie sama śmietanka jego wielkiego talentu, która zjednala mu w ciagu lat tyle samo wrogow, co i miłośników.

Wielkość tych tekstów leży jednak nie tylko w hipnotycznym, jadącym jak po ostrzu noża stylu gonzo, którego zaletami są brak auto cenzury i kompletny brak szacunku dla podwójnych standardów mainstreamowego dziennikarstwa (jeśli myślisz, ze reporterzy "Gazety Wyborczej" piszą o wszystkim, co wiedzą, to wróć do smoczusia i wozeczka), ale przede wszystkim w wielkim talencie obserwacji reporterskiej, który stworzył sztukę sama w sobie z przyglądania sie stylowi pracy dziennikarskiej.

Oczywiście niejedno z jego zdań będziecie chcieli przeczytać jeszcze raz, jak np. to podsumowanie osobowosci politycznej Nixona, które można by bez problemu dołączyć do obrazka większości z polityków: "... i to właśnie sam Nixon reprezentuje mroczna, sprzedajna i nieuleczalnie dziką stronę amerykańskiego charakteru, której niemal wszystkie kraje na świecie nauczyły sie bać i brzydzic. Nasz prezydent, lalka Barbie ze swoją żona, lalka Barbie i zestawem dzieci, lalek Barbie, jest także odpowiedzią Ameryki na potwornego Pana Hyde'a. Przemawia w imieniu naszego wewnętrznego wilkolaka; tyrana, cwaniaka, który zamienia sie w cos nieopisanego, pełnego klow i krwawiacych strupow, w noc zbliżającej sie pełni..."

Innym mistrzowskim zagraniem jest opisywanie tego, co naprawdę dzieje sie podczas zbierania materiału dziennikarskiego, jak np. tutaj: "Trzeciego czy czwartego dnia wyscigu straciłem całkowicie kontrole nad swoją korespondencja. W pewnym momencie, kiedy Bloor wpadł w szał i zniknął na trzydzieści godzin, byłem zmuszony wyrwać cpuna z jedynego klubu nocnego na wyspie i postawić go do jako specjalnego obserwatora Playboya. Spędził ostatni dzień wyścigu na pokładzie Slonecznego Tancerza wciągając nosem koks i wrzeszczac opetanczo na kapitana, podczas gdy sternik próbował desperacko walczyć o utrzymanie swojego minimalnego prowadzenia nad załoga Szczesliwego Strzelca."

Język thompsonowskich reportaży to czysty miód dla jego wielbicieli, którzy z pewnością chętniej zobaczyliby takie psychedeliczne popisy w polskiej prasie, której przedstawiciele tak czy siak palą już jointy i wciągają morze koksu, ale oficjalnie jeszcze nikt sie do tego nie chce przyznać. Cóz, może lepiej hipokrytom na ciepłych posadkach udawać do konca zycia oddział ministrantów. Kiedy sam próbowałem do pewnego pisma produkować korespondencję z imprez klubowych, jak najbliższą prawdy, moje opisy ekscesów "automatycznie wycinano".

Thompson nigdy nie miał jednak łatwego życia przez swoje bezkompromisowe oddanie pisaniu prawdy, był za to notorycznie ostracyzowany przez znaczną część środowiska dziennikarskiego, a przez część perfidnie niezauwazany. Mimo tego jego geniusz błyszczy w tej książce, jak łabędź pośród krukow, a wiele z zamieszczonych w niej tekstów to absolutne wzory dziennikarskiej skrupulatnosci.

Chwytajcie wiec za "The Great Shark Hunt" i niech w was obudzi instynkt dociekania drugiego dna!

[Magivanga oferuje teraz tekst na temat wszystkich ksiazek Huntera S. Thompsona]

Wednesday, 10 March 2010

Magazyn VICE w Polsce czyli gowno wylądowało w wentylatorze!

Jak cwierkaja już niemal wszystkie medialne ptaszki (mówimy oczywiście o Internecie), na polski rynek mediów papierowych wejdzie w ciągu miesiąca, może dwóch, międzynarodowa potęga lajfstajlowa -magazyn Vice.

Pismo założone w 1994 w Montrealu, początkowo jako "Voice Of Montreal", było finansowane z pieniędzy rządowych (kieszeni obywateli), ale po wykupieniu przsz trojke mlodych redaktorow stało sie szybko niezależnym zinem, opisujacym życie i kulturę młodych hipsterow (żeby nie użyć pokrewnego słowa - hipis :D)

W 1999 redakcja przeniosła sie do Nowego Jorku szukając rozwoju formatu i większych dochodów z reklam - będących do dzisiaj głównym źródłem utrzymania. Odtąd datuje sie dynamiczny rozwój magazynu, który na dzień dzisiejszy doszedł do 900 tys. egzemplarzy na numer, w tym 80 tys. rozprowadzanych w samej Wielkiej Brytanii.

W Polsce już można śledzić rozwój VICE'a poprzez oficjalna stronę, na której znalazło sie kilka mniej lub bardziej interesujących materiałów. Wydawca magazynu w kraju ojca Rydzyka został Patryk Jakub Jankun (tu dodam, że Goldenline.pl
to dla mnie kompletna bzdura), a redaktorem muzycznym Kamil Antosiewicz (min. Exklusiv). Do redaktora naczelnego się nie dogrzebalem, bo nie miałem na to czasu i ochoty :)

Czy bedzie to fajna glokalizacja czy kompletna porażka, decydujecie Wy. Osobiście chciałbym tylko podzielić sie z wami przy okazji kilkoma przemyśleniami na temat polskiego dziennikarstwa i kondycji tego zawodu w Polsce...

VICE reprezentuje gatunek dziennikarski, który w Polsce uznawany jest za dość egzotyczny, chociaż na Zachodzie nie będący już w zasadzie niczym innym niż chlebem codziennym pism lajfstajlowych. "Immersionist journalism" skupia sie na osobistej obserwacji dziennikarskiej i nie dąży do opisania "obiektywnych faktów". Stąd ma już u mnie dużego plusa, gdyż stoi w jednym szeregu z heroicznym stylem gonzo Huntera S. Thompsona, kladacym nacisk na "szukanie prawdy", a nie zaspokajanie paranoi zrobotyzowanego redaktora naczelnego, ssacego fiuta skurwialemu wydawcy, który produkuje gazetę jedna ręką, a druga dystrybuuje mielonke.

Niestety, tak sprawa wygląda w polskich mediach, moi mili. A widziałem to od środka, co było jednym z powodów porzucenia przeze mnie zawodowego dziennikarstwa.

Ponadto, taki stan rzeczy rozpierdala polskie dziennikarstwo od środka rzutujac na poziom tekstów, ich głębię i wyznacza ogólny poziom, który z każdym kolejnym rokiem obniża sie o 10-15% w stosunku do roku poprzedniego. Dodam tylko, że przestałem wierzyć w polskie gazety, kiedy w "Polityce" znalazłem artykuł, w którym trzy następujące po sobie zdania wykluczały sie wzajemnie (taki, kurwa kwiatek).

Nie przeszkadza to oczywiście robić kariery młodemu pokoleniu, które pociąga magnetyzm, powiedzmy sobie szczerze, władzy, silnie wtopiony w dziennikarska funkcje. Szkoda tylko, że rola ta ogranicza sie w coraz większym stopniu do przepisywaniu lancuszkow PR-owych i robieniu głębokich reportaży przez telefon często bez żadnego głębszego riserczu.

Nie ma sie jednak co dziwić, 90% dziennikarzy w Polsce to plebejusze, zarabiający minimum krajowe na wierszowce + jakieś śmieszne, jak chuj, premie. Społeczeństwo patrzy jednak na zarobki koryfeuszy tj. Tomasz Lis wierząc, ze dziennikarze to milonerzy, jeżdżący mercedesami. Smutna prawda jest taka, że na Audi stać niewielu...

Kopani, ponizani, zajezdzani codziennie przez jakaś redaktorska kurwe muszą preparowac teksty, jak wydmuszki drzac o to, żeby nie stracić pracy. Spadające czytelnictwo idzie zaś w parze ze spadającymi nakładami i mniejszymi wpływami z reklam, które do 80-90% zasilają dziś medialne budżety. Wymusza to szybka i tania sile robocza w dzialach dziennikarskich, obracajac dobre wczesniej tytuly w fabryke parowek. Media w Polsce to w istocie parodia wszystkiego, co na Zachodzie za media się uznaje. Upolitycznione, uelastycznione, tanie i śliskie, jak gowno, które codziennie spuszczam rano w kiblu.

Na tym tle magazyn VICE może okazać sie ozywczym głosem. Życzę więc temu tytułowi samych sukcesów jednocześnie mając nadzieję, ze chujowe tytuły w Polsce stracą jeszcze więcej czytelników i w końcu upadną, bo ileż można męczyć wzrok?

Thursday, 4 March 2010

Grupowa ekstaza informacyjna!

Wiedziony chęcią obczajenia nowych trendów internetowych przeczytałem sobie świeży raport (01/03/2010) Pew Internet & American Life Project pt. "Understanding The Participatory News Consumer", który daje nam wgląd w sposoby odbioru wiadomości w Internecie na wybranej grupie Amerykanow.

Wniosków z raportu nasuwa sie kilka, ale jako jeden z ważniejszych atakuje nas teza, iż "wiadomości służą wspólnemu komentowaniu i bawieniu sie nimi w gronie przyjaciół". Tak bowiem właśnie stwierdziło 72% badanych! Co bardziej znaczące, 75% badanych przyswaja dzienną porcje wiadomości poprzez serwisy społecznościowe, z których najważniejszy jest Facebook.

Wiadomości tam się pojawiające to głównie linki do innych stron, odsylajace do wideo, tekstów lub plików .mp3 - mamy tu więc przykład tego, co Mark Pesce nazwał kiedyś bardzo trafnie hiperdystrybucja, filtrowaniem contentu przez samych użytkowników, co oznacza także "śmierć gatekeepera".

Wchodzac na wyższy poziom, nieuchronnie jesteśmy ciagnieci w kierunku myśli, że wiadomości przestają byc treścią przyswajana samotnie podczas konsumpcji śniadania, a stają sie przedmiotem i jednocześnie polem interakcji społecznej. Psychologiczny model introwertyczny obcowania z medium tj. gazeta ustępuje modelowi ekstrawertycznemu, do którego przygotowała jednostkę już telewizja (oglądanie z rodzina). Pomimo znajdowania sie wciąż na czele, telewizja także jednak musi oddać w komcu pole internetowi, gdyż nie posiada opcji interaktywnosci, a co najważniejsze, nie może być personalizowana w celu maksymalizacji doświadczenia.

Taki stan rzeczy oznacza rowniez, ze przestaje obowiązywać zasada dystrybucji góra-dół, która była kamieniem wegielnym rozwoju i bogacenia się koncernów medialnych, jako że skoszona zostaje w procesie dezintermediacji (odposredniczenia) część łańcucha, odpowiedzialna za tłumaczenie świata. Użytkownik jest juz w stanie sam uczestniczyć w komunikacji ze swoim ukochanym idolem, brandem, zjawiskiem czy też dziełem sztuki mając do niego bezpośredni dostęp 24/7.

I wreszcie siła generowanego na żywo feedbacku wymusza na tworcach contentu, np. dziennikarzach, poprawę standardu operowania informacja lub też bezpośrednią współpracę w tworzeniu tekstu - który staje sie także nośnikiem nastrojów społecznych, organizujących wokół niego swoj własny, silny dialog. To schemat wielokierunkowy, zmienny w czasie, podatny na dyskusje i poprawki, nieuchronnie dążący w stronę technologii społecznej Open Source.

Witamy w Erze Przemiany, która została zasygnalizowana przez Wielka Recesje, a zostanie ugruntowana poprzez upadek Imperatorow i wzrost Plemion!

Tuesday, 2 March 2010

Moja rubryka muzyczna w magazynie Free Colours!

Nie wiem ilu z was lubi czy też toleruje reggae? Osobiście ten gatunek przewija sie u mnie jedynie w tle, w postaci kilku naprawdę mocnych tune'ow z rewolucyjnym przesłaniem.

Możecie jednak interesować sie tradycyjnymi rytmami Afryki i ich współczesnymi mutacjami. Tu zdecydowanie bije gorące źródło, a winyli z taka muza nieustannie mi przybywa.

Wlasnie dla fascynatow afrobeatu, afro-funku, sato, cavacha, afro-disco, afro-latino i wszystkich innych gałęzi muzyki afrykańskiej, redaktor Conradino ponownie zgodził sie przelać swoje myśli na papier i stworzyć we wspolpracy z pismem Free Colours, rubrykę poświęcona winylom (wyłącznie!) z taka muza. Są tu wydawnictwa nowe i porcja klasyków dla tych, którzy jeszcze ich nie znają.

Numer 13 od 10 marca w Empikach, a już teraz w dystrybucji internetowej. Sprawdźcie stronę magazynu.