Friday, 3 October 2008

Trzy słowa od papieża do ojca prowadzącego czyli imigranta na Polaków spojrzenie



Mój ulubiony krytyk polskich wad narodowych, Witkacy, zasłynął powiedzeniem, że Polska byłaby wspaniałym krajem, gdyby mniej w niej było Polaków. Stwierdzenie to obrazuje wbrew pozorom nie tylko niechęć wielkiego artysty do mentalności przeciętnego Polaka, ale wskazuje także na niedostatek pozytywnego myślenia o polskiej tożsamości narodowej przez najbardziej zainteresowanych.

Przez ponad dwa wieki polska tożsamość narodowa była kształtowana głównie w opozycji do otaczających zewsząd Polaków wrogów, którzy stanowili śmiertelne zagrożenie dla ich języka i kultury biorąc je w bezlitosne kleszcze. Można by zaryzykować stwierdzenie, że polska tożsamość narodowa stała się dzieki temu w dużej mierze tożsamością negatywną – wymierzoną przeciwko komuś, przed kimś wiecznie się broniącą.

Nie da się jednak ukryć, że w ten właśnie sposób udało się stworzyć zbiorową świadomość, funkcjonującą w oparciu o widmo niewidzialnego wroga. W podobny sposób udało się wspiąć w przedwojennych Niemczech na wyżyny popularności faszyzmowi. Nie byłoby to nigdy możliwe bez korzenia wszelkich struktur organizujących życie zbiorowości – tego co mój przyjaciel, Dariusz Misiuna, określił kiedyś w rozmowie jako "tyranię kolektywizmu". Ta mityczna "władza systemu" od zawsze była wspomagana przez ortodoksję religijną i dyskurs polityczny, działający w dualistycznym polu zły – dobry, czarny – biały, wróg – przyjaciel etc.

W tym polu została też zorganizowana i utwardzona polska tożsamość narodowa. Łatwo to zauważyć, szczególnie w Londynie, gdzie na każdym kroku można usłyszeć polski język. Mogę uważać przy tym za swoje szczęście, że nie przypominam wyglądem Polaka i dzięki temu mogę podsłuchiwać "swoich rodaków" na ulicy oraz w autobusie. Zdarzyło mi się ostatnio usłyszeć z ust Polaków wiązankę na temat muzułmanów, czarnuchów, którą ku mojemu zdumieniu zakończył szyderczy komentarz na temat "dziwnego, wielkiego kolczyka" w moim uchu, który mógłby sobie wsadzić kolega... ten „kolczyk” był w zasadzie stożkiem do rozpychania ucha. Miał wprawdzie 10 mm, ale nie było w nim nic dziwnego. Prawie mnie zatkało, ale nie dałem po sobie poznać, że coś zrozumiałem. Konspiracja to podstawa.

W zasadzie nie zdziwiło mnie to zupełnie, gdyż zyjąc 27 lat w Polsce zdążyłem zrozumieć, że Polacy mają jeden podstawowoy problem – nie potrafią akceptować inności. Wychowani w świadomości słuszności swojej religii, stylu życia, myślenia, postępowania, a nawet ubierania (jakkolwiek idiotycznie by to nie brzmiało), pielęgnują to, co Nietzsche nazywał "moralnością niewolnika" - kult szarości i przeciętności. Widząc jednostkę odstającą od tłumu, jak wściekłe szerszenie, Polacy organizują się, by ją zniszczyć. Indywidualizm jest największym zagrożeniem dla „tyranii kolektywizmu”.

Przez tą cechę większość Polaków ma jednak wielki problem z odnalezieniem się w realiach społeczeństwa post narodowego, w wirze multikulturowej metropolii tj. Londyn. Powierzchowna, ukształtowana za europejskim murem świadomość wyjątkowości, pada jak domek z kart. Pan Rysiu z Białegostoku, który dostaje ataku serca, gdy ktoś zagada do niego po angielsku, jest tego najlepszy.m przykładem. Przez fałszywą pewność siebie przebija się wstyd. Wstyd braku edukacji, braku wychowania, stylu obcowania z innym i wstyd bycia bycia gorszym – pachołkiem z Europy Wschodniej. Syndrom mięsa armatniego, wyzierający prawie z każdej pary oczu, to Polaków w UK znak rozpoznawczy.

Egzystencjalny smutek polskiej imigracji w UK nie bierze się jednak znikąd – to efekt nieprzygotowania edukacyjnego do realiów post kolonialnej Europy. Gdyby eksperyment z Madagaskarem zakończył się sukcesem, może wtedy Polacy "zasmakowaliby imperializmu" i stali się bardziej świadomi innych kultur i ich zwyczajów, a także pozwoliliby sobie na więcej luzu. Polak, jak kołek wyjęty z płotu ma bowiem także problem z wyluzowaniem się, ze zrzuceniem z siebie grobowej maski, w którą ubrał go kościół, szkoła i społeczeństwo.

Ten stan rzeczy odbija się nie tylko na relacjach z innymi ludźmi, ale także na stylu, który prezentują Polacy w UK. To przelewająca się szaro-burość. Przeciętny Polak w Londynie to wyrwany ze wsi spod Lublina wieśniak, który nie potrafi w żaden sposób zaakcentować swojej ciekawości świata i kolorów osobowości. Nic jednak dziwnego, cech on tych po prostu zwykle nie posiada nakłądając sobie na siłę maskę męczennika, wisielca (tarotowe inklinacje, jak najbardziej wskazane do analizy).

Wykształca się w ten sposób stereotyp Polaka, który ryje 18 godzin na dobę, nie dba o siebie i chodzi po ulicy z mieszanką smutku, wściekłości i niepewności na twarzy. W Londynie Polak to zbir ze Wschodu, Tatar współczesnej Europy. Co pomogłoby to zmienić? Bardzo niewiele, trochę szacunku dla siebie samego, więcej spokoju, wyrozumiałości dla innych realiów, a ponad wszystko chęć tworzenia pozytywnego wizerunku siebie samego, czego wszystkim Polakom w Polsce i za granicą serdecznie życzę!


2 comments:

Cegieł said...

No i kradną :P To mnie najbardziej dobiło, że kradzież felg do samochodu może mieć podłoże psychologiczne, jako kompensacja poczucia braku własnej wartości :D napewno spotkałęś sie z tą cwaniacka agresją autoafirmacyjną.

Unknown said...

tak :) ale teraz to juz tak nie kradna na mase, ale walki dalej kreca :P