Friday, 31 August 2007

Zaklęty krąg porno



Jakieś trzy tygodnie po premierze na siódmym festiwalu ERA Nowe Horyzonty, obejrzałem sobie w końcu osławiony film "Destricted" na moim skromnym laptopie.

Muszę przyznać, że do obejrzenia tego filmu po prostu się zmusiłem (zachęcony przez przyjaciół), gdyż ostatnio rzadko oglądam cokolwiek coraz bardziej czując, że kino jako medium skończyło się bezpowrotnie i nie ma już kompletnie nic do powiedzenia. Oczywiście można się ze mną nie zgodzić, ale obejrzałem już chyba w swoim życiu wszystko, co ludzka wyobraźnia była w stanie wyprodukować...

Przejdźmy jednak do meritum, do siedmiu obrazów, znanych reżyserów, które tworzą etiudę filmową "Destricted". Niczym odkrywczym nie jest stwierdzenie, że ten film to próba powiedzenia czegoś o pornografii poprzez bezpośrednie odwołanie się do pornografii, a jednocześnie próba wyjścia poza nią (przeczytać to można w każdej recenzji). Można do tego jeszcze dodać, że próba to ze wszech miar nieudana... niestety.

Dlaczego tak sądzę? Z dwóch powodów, oglądając to dzieło widziałem albo artystyczny bełkot, który w 90% pozostawał wtórny wobec dokonań awangardy filmu eksperymentalnego (Kenneth Anger, Nick Zedd, Shuji Terayama), albo po prostu zwykłe porno, którego od wieku dojrzewania przerobiłem już gigabajty i mógłbym pewnie uchodzić za eksperta :)

Nie mogę się tu niestety zgodzić z pewnym anonimowym dziennikarzem z Onetu, który pisze, że: Chociaż film zbliża się do pornografii, to jednak tej granicy nie przekracza, pozostając na obszarze dyskursu z nią, analizy jej, niejednokrotnie destruktywnego wpływu na człowieka, szczególnie młodego. Katolicka bzdura, "Destricted" można zarzucić wiele i mocno wokoł jego interpreacji polawirować, ale nie można nie zauważyć rzeczy oczywistej. Etiuda, jeśli nie stara się być artystycznie pretensjonalna, operuje środkami charakterystycznymi dla hard porno tj. dzieje się to w "Impaled" Larry'ego Clarka czy w "We Fuck Alone" Gaspara Noé, w którym występuje zresztą sama Katsumi.

Dla mnie były to zresztą dwa najlepsze obrazy. "Impaled" Larry'ego Clarka podobał mi się za naturalizm, a "We Fuck Alone" Gaspara Noé za ciekawy pomysł realizacji. Niestety żaden z nich nie potrafił się wyrwać z zaklętego kręgu porno udowadniając jedynie, że o porno da się najwięcej powiedzieć zbliżając się maksymalnie do doświadczeń jego twórców i odbiorców! Jest to jednak wciąż wypowiedź lakoniczna i mało interesująca, a na jakiekolwiek odkrycie liczyłem przed obejrzeniem tego dzieła.

Znacznie więcej można się dowiedzieć z wywiadu z Annie Sprinkle, chyba najsłynniejszej artystki porno na świecie, której jedno zdanie mówi wszystko: Ludzie, którzy uwalniają swoją seksualność, wiedzą najlepiej, czego chcą w życiu. Tylko dlaczego nikt w "Destricted" nie potrafił zwrócić się w tą stronę, nie był w stanie połączyć pornograficznej świadomości człowieka ery multimediów z jego pasją życia i wątkiem seksualnej transgresji, a zamiast tego mamy jakieś bajdurzenie o alienacji? Pytanie, kto obecnie nie jest wyalienowany? To okropny truizm bez cienia kreatywnej myśli.

Nikt z reżyserów nie był niestety w stanie wyłączyć w sobie "robota krytyki" i zastanowić się dlaczego pornografia jest wszechobecna? Jest tak zaś z kilku powodów:

1. Daje człowiekowi przyjemność podniecenia (samemu, w dwójkę lub w kilka osób)
2. Kanalizuje jesnostkową i społeczną agresję
3. Spełnia rolę edukacyjną
4. Daje wielu ludziom pieniądze (czyli rozkręca rynek)
5. Zawsze można w niej wymyślić coś nowego

Nie dajmy się ogłupić, lepiej oglądać dobre porno niż pseudo artystyczne próby jego interpretacji. Może porno nie jest szczere, może nie jest piękne, może nie jest prawdziwe. Pytanie tylko, kto tak kiedykolwiek twierdził? Jak powiedział kiedyś mój przyjaciel, znany w pewnych kręgach jako fanatyk perwersyjnego porno i Cesarz Anala: Porno to sztuka cyrkowa. Amen!


Fragment filmu Larry'ego Clarka



: , , , , , ,

Wednesday, 29 August 2007

Afrobeat - droga plemiennych rytmów!



Kiedy dobre kilka lat temu w Holandii usłyszałem po raz pierwszy muzykę wielkiego Feli Kutiego, zafascynowałem się z miejsca afrobeatem i jego specyficzną, post plemienną wibracją, która łącząc plemienne rytmy i wyobrażenia z najlepszymi osiągnięciami funku i jazzu, dała światu coś niezwykłego - prawdziwą muzyczną rewolucję.

Wtedy jeszcze nie sądziłem, że zaprowadzi mnie to do ściągania coraz większej ilości afrobeatu, jak też pokrewnego afro-funku z sieci, a potem kupowania płyt CD, co skończyło się uzależnieniem ostatecznym... kupowaniem dużej ilości płyt winylowych, które z desperacji ściągam od kilku miesięcy nawet ze Stanów Zjednoczonych, z tego fascynującego sklepu.

W końcu zacząłem próbować sił jako DJ na organizowanych ze znajomymi imprezkach w wejherowskim klubie Fantomas, gdzie właśnie przygotowujemy kolejne taneczne szaleństwo - alternatywę dla zdychającego klabingu. Przy okazji padło do mnie ze strony znajomych pytanie: "A jak się tańczy afrobeat?" Nic zaskakującego, zważywszy na to, że w Polsce muzyka ta właściwie nie istnieje! Nie podpowiem wam, jak się rusza do tego tyłkiem (poszperajcie sami :D), ale za to oddam do dyspozycji waszych zmysłów jeden z niewielu teledysków afrobeatowych, nakręconych dla wielce zdolnego Wale Oyejide.




Wednesday, 15 August 2007

pOdŁĄCZcIE SIę Do HakIMa bEyA na LaST.fm...



Dzisiaj rano, jak zwykle odpaliłem swojego laptopa i zalogowałem się na najlepszy system operacyjny świata czyli Ubuntu 7.04 (wysypał mi się ostatnio lub odmówił posłuszeństwa chyba kilka razy w ciągu tygodnia przy różnych okazjach, bo taki los newbie Linuxa :D). Pierwsza decyzja - posurfować po sieci! Zwykle sprawdzam jakieś serwisy społecznościowe, włączam muzę i zastanawiam się o czym tu napisać :) Wprawdzie ostatnio grubo cisnę wizualkę dla bratrata z Anal Sex Terror - wejherowskiego selektora rootsowego, na Festiwal w Osródzie, ale i tak nad pisaniem spędziłem 2/3 życia, więc mój mozg działa od rana na jedno wbicie :)

Tym razem będzie o Last.fm Dlaczego? Bo to zajebista platforma, której siły jeszcze wielu nie doceniło. Całkowicie zrewolucjonizowała "słuchanie radia" i wniosła wiele życia w Internet, co przełożyło się na wzmożone kontakty międzyludzkie i gorące odkrycia muzyczne... przynajmniej w moim wypadku :)


***



Zaangażowani, internetowi aktywiści od samego początku widzieli w boomie na Web 2.0 kolejną korporacyjną strategię na jeszcze szybsze i skuteczniejsze wyciśnięcie z sieciowych społeczności, jeszcze większej ilości hajcu. Siła, jaką mogły mieć marketing i branding dla "blue chips" po przeniesieniu do wieży Babel mediów - Internetu, została przez nich bardzo szybko dostrzeżona jakieś 5-6 lat temu i na naszych oczach kwitnąć zaczął wzmożony proces konwergencji platform. Dziś serwisy społecznościowe mogą mieć miesiąc i jeszcze nie wyjść z fazy beta testów, a już ktoś zechce przejąć je za pokaźną sumkę.

Last.fm nie jest tu wyjątkiem. 30 maja amerykański koncern medialny CBS kupił robiącą furorę wśród użytkowników na całym świecie, brytyjską platformę za 280 mln USD i bardzo szybko zaczął wprowadzać nowe usługi, mające docelowo przyciągnąć do serwisu maksymalny ruch tj. zagnieżdżone wideo a la YouTube. Oprócz reklam, będących standardowym modelem zarabiania w Internecie, Last.fm zarabia dodatkowo jako pośrednik transakcji, które wykonują użytkownicy kupujący płyty w Amazon.com wykonując swoje kliknięcie na stronach lub w scrobblerze Last.fm. Oprócz tego serwis pobiera opłaty za dostęp do niektórych usług tj. "radio osobiste".

Abstrahując jednak od handlu i przenosząc się na poziom społeczny tego fascynującego serwisu, nie można nie zauważyć, że łącząc medium radia, odtwarzacza muzycznego i sieci, Last.fm wytwarza ciekawe pole memetyczne tworząc jednocześnie krąg oddziaływania społecznego, który ma swój nihilistyczny smaczek, ale również niezaprzeczalny, romantyczny feedback. Oto zdruzgotane zostały kolejny raz przez nowe matryce medialne, media hierarchiczne - jednokierunkowe, a wygrało zaangażowanie jednostek, wolny wybór i społeczne tagowanie.

Last.fm pozwala w moim przypadku właściwie na słuchanie wszystkiego w ramach platformy społecznościowej. Mój ulubiony odtwarzacz, stworzony z myślą O KDE, Amarok potrafi przyswajać wszystkie darmowe strumienie Last.fm, jak też scrobblować kawałki, które nie zostały dołączone do platformy, a pochodzące z mojego dysku :) Dzięki temu nie czuję się uzależniony od żadnej ze "stacji radiowych", jeśli nie ma czegoś na Last.fm, odpalam to z dysku, a muzyka dalej działa w ramach platformy społecznościowej, co właśnie różni ją od zwykłego radia, które będąc medium hierarchicznym nie jest sprzężone z jego użytkownikiem.

Dlaczego chciałem o tym napisać? Ponieważ dzisiaj odkryłem, że Last.fm "zatagowało" już tak mocno Hakima Beya, że powstała nawet stacja, na której leci muza, związana przez użytkowników z jego osobą (co sprawdzić łatwo, wystarczy wpisać pożądany tag). Na początek wyskoczyła mi Diamanda Galas. Kto by pomyślał, że ma coś wspólnego z Hakimem Beyem? :) Przeszukałem sieć, nic oczywistego znaleźć się nie dało, co utwierdziło mnie jeszcze w przekonaniu, że społeczne tagowanie jest niezwykłym fenomenem, którego znaczenie jest bardziej duchowe niż by się to z początku wydawało.

Wyobraźmy sobie, że oto wiele niezwiązanych ze sobą bezpośrednio jednostek dokonuje niehierarchicznego połączenia dzięki internetowemu medium po czym tworzy za jego pomocą siatkę znaczeń, która następnie oddziaływuje na jego użytkowników. Przypadkowa grupa w żadnym wypadku nie musi tworzyć dla tej sieci dodatkowych narzędzi, umożliwiających utrzymywanie homeostazy (system jest samoregulujący się). Jest to jednocześnie, szybkie, skuteczne i przemawiające do wyobraźni rozwiązanie.

To także klasyczny przykład grupowego feedbacku, postrytualnego zachowania, które pozwala na komunikację dzięki sprzężeniu ze sobą muzyki, internetu i tagowania. Tak, jak wśród wspólnot plemiennych sprzęga się ze sobą zmysły dzięki rytmom bębna, piszczałki lub grzechotki i środkom psychedelicznym, w świecie podłączonym robi się to za pomocą Internetu - cybernetycznej pigułce nowej, grupowej tożsamości.

Ciekawą rolę mają tutaj ekstensje zmysłów, oferujące wykorzystywanie w działaniu genetycznych wzorów. Jeśli muzyka to głównie domena słuchu (przynajmniej w codziennym stanie świadomości), to tagowanie jest domeną wzroku (wszyscy codziennie widzimy otagowane mury). Jednak znaczenie wykluwa się w ludzkim mózgu dzięki impulsom pochodzącym w obydwóch sfer doświadczenia dając płynny tunel rzeczywistości, stwarzający alternatywny wobec piramidowego kierunek rozumienia świata dzięki zmysłom połączonym w jedną całość. To właśnie miał na myśli McLuhan pisząc o globalnej wiosce, łączącej ze sobą wszystkich za pośrednictwem elektrycznych mediów, a Timothy Leary pisząc o globalnej świadomości psychedelicznej, która wykształciła się dzięki masowemu użyciu LSD.

Dla mnie jest to doskonały przykład dalszego spełniania się kontrkulturowych utopii, które jak mityczne Wyspy Szczęśliwe u Hakima Beya, są odwzorowaniem matrycy pierwotnej Macierzy Kosmosu, w której komunikacja jeszcze nie została wynaleziona, a świadomośc pogrążona była w słodkim stanie nieistnienia. Boom 2.0 może się szybko skończyć, ale nowe siatki memetyczne będą egzystowały jako żywe pola znaczeń dzięki jednostkom chcącym się ze sobą komunikować na nowym poziomie.