Friday, 30 September 2011

Czy naprawde potrzebujemy pracy?

Douglas Rushkoff kontratakuje w tradycji mysli podejzliwej... czy naprawde potrzebujemy pracy?


Monday, 12 September 2011

Kamikaze szarpania drutów – surf, hot rod, 60's garage i biker sound


Surfujący buntownik


Zanim Dick Dale – który w ciągu następnych kilku lat miał osiągnąć status Króla Surfowej Gitary – przeprowadził się ze swoją rodziną z południowego Bostonu do południowej Kalifornii w 1954, żeby ukończyć tam szkołę średnią, jego ulubionym instrumentem była trąbka, którą dostał od wujka, a przemożny wpływ wywierały na jego wyobraźnię rytmy legendarnego perkusisty polskiego pochodzenia, Gene'a Krupy (nigdy zresztą nie przestały). Zafascynowany opowieściami o kowbojach, komiksami o Supermanie i muzyką Hanka Williamsa, młodzieniec pragnął jednak zostać piosenkarzem country, co próbował zrealizować zamawiając drogą pocztową swoje pierwsze kartonowe banjo, które rozpadło się po jednym dniu. Tuż przed swoją przeprowadzką za $8 kupił w końcu starą, używaną gitarę hollow body, którą spłacił na raty. Był to pierwszy poważny krok w stronę muzycznej kariery!

W połowie lat '50 w Kalifornii istniały tylko dwa style muzyczne: country i big bandowy jazz, a gitara uznawana była za szatański instrument (grana jedynie przez czarnych bluesmanów). Było to zaledwie dwa-trzy lata przed pojawieniem się na amerykańskiej scenie Elvisa Presleya i eksplozją rockabilly, ale wtenczas mogły być to równie dobrze lata świetlne, gdyż rady miejskie nie zezwalały na organizowanie żadnych imprez tanecznych z muzyką gitarową w tle – amerykańskie społeczeństwo było przekonane, że jest to oddawanie młodzieży w szpony szatana. Historia zaczęła się jednak zmieniać, gdy Ameryka usłyszała Hound Dog, a Memphis sound z dnia na na dzień wywołał gorączkę wśród młodzieży i przerażenie wśród rodziców. W kinach pojawiły się też pierwsze rock'n'rollowe obrazy: Love Me Tender i Jailhouse Rock, które wypromowały styl. W międzyczasie Dick Dale wygrywał wszystkie lokalne konkursy muzyczne dla amatorów dzięki swojej nowatorskiej technice, która na pierwszy plan wysuwała silne, rytmiczne uderzanie w struny tworzące sensualny feeling.

Pewnego wieczoru Dick Dale stanął na scenie jednego z kin uzbrojony tylko w swoją starą gitarę, podłączoną do malutkiego wzmacniacza z 10" głośnikiem i mikrofon w stylu Flasha Gordona. Grupa marynarzy krzyczała „Get The Hook” całkowicie go zagłuszając i właśnie wtedy menadżer kina zdecydował o podłączeniu go do kinowego sprzętu i wydrukowaniu plakatów dużą czcionką. Z dnia na dzień Dick Dale stał się sensacją i przyciągnął na swoje koncerty dużą publikę. Ścigając swoje marzenie o zostaniu kowbojskim bardem Dale wziął też udział w konkursie country odstawiając show w stylu rockabilly. Wkrótce wkręcił się w miejscową scenę poznając takie osobistości jak Tex Ritter, Gene Autrey czy Freddy Hart, a przez pewien czas wrócił nawet do grania na trąbce. Kilka miesięcy później znudzony jednak obrotem rzeczy wylądował w Balboa, w miejscowym klubie folkowym razem ze swoim przyjacielem Rayem, gdzie poznał młodego, bluesowego pianistę. Trio dostało zielone światło na granie w weekendy i rozpalało publikę z dużym sukcesem, a Dick Dale dostał nawet nową gitarę... od samego Leo Fendera, który rok wcześniej stworzył pierwszy model Stratacastera. Do grupy dokoptowano wkrótce perkusistę, ale Dale stracił kontrakt z klubem, kiedy poprosił o zwiększenie budżetu do $15 na noc.

[Czytaj dalej w Magazynie MAGIVANGA]