Jedna z najgenialniejszych powieści XX wieku, "Fear and Loathing in Las Vegas: A Savage Journey To The Heart Of The American Dream", ukazała sie po raz pierwszy w 1971 jako zestaw artykułów w magazynie "Rolling Stone". Podpisana przez tajemniczego osobnika o nazwisku Raoul Duke, niemal natychmiast zyskała wielki rozgłos w USA.
Napisana oczywiscie przez Huntera S. Thompsona, już wtedy bestsellerowego autora książki o klubie Hell's Angels, szybko stała sie jednym z najtrafniejszych podsumowań dekady lat '60. Pomimo tego, ze pierwszy raz wydana w twardej okładce przez Random House w 1972, od tego czasu nie wyszła nigdy z druku...
Obecnie można ja dostać w UK jako paperback, który jest idealna kopia pierwszego wydania z paranoicznymi ilustracjami brytyjskiego rysownika, Ralpha Steadmana włącznie. Nie wiem niestety, jak wygląda polskie wydanie, które wyszło rok temu, gdyż odpuscilem sobie w końcu jego kupno na rzecz skupienia sie na wersji pierwotnej.
Klasyczna krytyka książki wskazuje na to, iż Thompson podjął przede wszystkim ślad Toma Wolfe'a w opisywaniu psychedelicznego pokolenia. Byl to jednak wplyw wzajemny. Jak wiemy, Wolfe przy pisaniu swojej "Proby kwasu w elektrycznej oranzadzie" posilkowal się nagraniami Thompsona z jego wspólnej podróży z Kenem Keseyem i Marry Pranksters.
By mieć wiekszy obraz inspiracji literackich Thompsona, należy przede wszystkim docenić wpływ jednej z największych osobistości kontrkultury XX wieku - Kena Keseya we własnej osobie. To właśnie jego dwa największe dziela, "Lot nad kukulczym gniazdem" i "Czasami wielka chętka", stały sie kluczem otwierającym bramy pisarskiej percepcji twórcy "gonzo journalism".
Jak mówi on sam w zbiorze wywiadów "Conversations with Hunter S. Thompson", to glownie dziela Keseya miały wielki impakt na jego twórczość. Gdyby nie Kesey, Thompson nigdy nie poznalby też Hell's Angels i nie napisał swojej, pierwszej, wielkiej książki.
Idac tym sladem, Thompson w "Fear and..." potwierdza przede wszystkim swoją anty Leary'owska poze opowiadając sie za uzywaniem psychedelikow do generowania raczej chaosu niż harmonii (kłania sie tu oczywiscie Kesey ze swoją ścieżka chaopsychedelii).
Pokazując, ze pokolenie lat '60 w szybkim czasie stało się ofiarą czarnego rynku i wlasnych paranoji, że używanie prowadzi do nadużywania i że nie ma zabawy bez całego "arsenalu środków", Thompson zdecydowanie staje po mrocznej stronie kwasu.
Zezwierzecenie za pomoca dragow jest u niego wszystkim, gdyż świat jest szalony, a momenty raju są jedynie chwilami iluzji pomiedzy długimi pasazami z piekła rodem. Oslepienie potrzeba oświecenia pojawia sie więc u Thompsona jedynie jako słodko-gorzka ironia i sentyment do czasów, kiedy wszystko było możliwe, by za chwilę stać sie jedynie wspomnieniem.