Saturday, 24 November 2007

Konrad plays it cool!



Jak mi powiedział jeszcze przed wyjazdem pewien Anglik, jeśli spędzisz w Londynie 10 lat, to nigdy już z niego nie wyjedziesz. Sam spędził w nim 9,5 roku (wychował się na Brixton) i jak twierdził, uciekł w ostatniej chwili, by zamieszkać w Polsce. Koleś spędził w międzyczasie pół roku w jamajskim więzieniu za próbę przemytu kilku kilogramów marihuany do Wielkiej Brytanii, gdzie nabrał też ciężkich uprzedzeń rasowych... nie chciałem pytać czy ładowali go codziennie w dupala?

Mylą się ci którzy myślą, że bycie częścią wielokulturowego społeczeństwa prowadzić musi nieuchronnie do wzrastającej tolerancji na odmienność kulturową, religijną i charakterologiczną. Większość Polaków, których znam, otwarcie deklaruje swój rasim bądź uprzedzenia, które rodzą się najczęściej w bezpośrednim kontakcie z innością. W Londynie gruntem tym jest oczywiście praca, ponieważ rynek pracy jest tu JEDYNYM wspólnym mianownikiem, łączącym wszystkie grupy etniczne. Nikogo nie dziwi tu, że w restauracji, biurze czy firmie, która zatrudnia przykładowo 50 osób, pracują przedstawiciele 15 grup etnicznych, porozumiewający się 30 językami.

Nie zdziwiło mnie i pewnie nigdy już nie zdziwi, że w Londynie kwestia rasizmu jest na porządku dziennym, choć skrzętnie zamiata się ją pod dywan. W oficjalnym dyskursie mamy wprawdzie do czynienia z polityką "równych możliwości", ale w każdym formularzu, dołączanym do podania o pracę mamy pytanie o "pochodzenie rasowe", które jest żywcem wyciągnięte z klasycznych tablic antropologiczno-systematycznych Karola Linneusza, powstałych pod koniec XVIII wieku, a rozwiniętych przez XIX wiecznych ewolucjonistów, bez których nie byłoby m.in. eugeniki, tak kochanej przez nazistów podczas krucjaty, mającej ustanowić na świecie III Rzeszę, do której prowadzić miała absolutna segregacja rasowa, ludobójstwo i pozytywna selekcja genetyczna.

Anglicy zdają się też być narodem, który jest przywiązany do pewnych, "znaczących" szczegółów. Wychodzą z założenia, że jeśli nie ma masowych protestów spolecznych przeciwko ich istnieniu, mogą sobie one egzystować bez zakłóceń. Z drugiej strony, to co dla Polaka wydaje się absurdem, jest tu częścią kulturowych kodów i przyzwyczajeń, będących esencjonalnym elementem składowym angielskiej kultury. Jak zaś każdy antropolog został nauczony na studiach, kultura jest pewną homogeniczną całością, nawet jeśli jej elementy na pozór do siebie nie przystają. Tym samym możliwa jest zmiana elementów kultury bez zmiany jej charakteru, ale tylko w wypadku, jeśli proces zmiany pozostaje w zgodzie z kulturową wytyczną jej samej. Pomimo tego, że angielskie gazety lubują się w wyciąganiu na jedynki wysokich zarobków swojej arystokracji robiąc z tego skandal, klasa ta jest Anglii potrzebna jako symboliczny kręgosłup, stanowiący o kulturowej dumie jej obywateli... jeśli ona zniknie, gazety nie będą miały o czym pisać. Wciągająca koks Amy Winehouse pociągnie tylko do następnej zapaści, a potem media znajdą sobie inną gwiazdę.

Sytuacja kulturowa Polski jest skranie inna. Resztki arystokracji i prawdziwej inteligencji zostały u nas wybite podczas II Wojny Światowej, podczas której symbolicznie i fizycznie złamano Polakom kręgosłup. 50 lat komunistycznego totalitaryzmu, podczas których mieliśmy do czynienia z dwoma falami emigracji intelektualistów (1968 i 1979-1982) rozproszyła siły polskiej kultury po całym świecie. Obecna klasa intelektualistów polskich to zazwyczaj świnie spasione na wzajemnym pożeraniu sobie paszy bez resztek klasy, godności i perspektywy przynależności do pewnego szerszego kręgu jednostek, które są odpowiedzialne za kształt przyszłości świata. Żyją tylko od pierwszego do pierwszego reprezentując godne pożałowania, pełne post religinej czci uwielbienie dla srania na własnym podwórku. Nie chcę wymieniać tutaj nazwisk, ale m.in. pogarda dla tych miernot kazała mi odrzucić wszystko to, co reprezentują one sobą obecnie.

Ostatnio spotkałem pewnego młodzieńca, który urodził się na emigracji, jego rodzice przybyli do Wielkiej Brytanii w 1979, gdzie pozostają do dzisiaj. Jego angielski jest płynny i nie do odróżnienia od każdego akcentu angielskiej klasy średniej. Przez cały dzień rozmowy w sklepie z ciuchami, w którym pracuję, nie odezwał się do mnie ani słowem po polsku, by dopiero wieczorem zaskoczyć mnie zupełnie jednym pytaniem. Miał on jedak przywilej obserwowania czwartego już w historii XX wiecznej Wielkiej Brytanii exodusu Polaków, największego zresztą ze wszystkich.

Życie Polaka znacznie się tu wprawdzie poprawiło po wejściu jego rodzimego kraju do Unii Europejskiej, ale segregacja klasowa nadala pozostała. Jasnym akcentem jest za to fakt, że Anglicy przekonali się do Polaków na polu pracy. Od zwykłego robotnika budowlanego, przez handlowca, kelnera, po informatyka, dizajnera, doradcę finansowego i projektanta mody, Polacy pracują lepiej, szybciej i wydajniej niż Anglicy. Właściciele wielu firm wolą zatrudniać już Polaków niż Anglików i tak jest też w firmie, w której pracuję, Music and Video Exchange , która jest siecią sklepów z ciuchami, płytami, grami komputerowymi i książkami, pochodzącymi z wymiany bądź kupna.

Przed objęciem tej zacnej roli tydzień przepracowałem w polskiej firmie medialnej, Fortis Media UK, która jest wydawcą pism Polish Express i Laif (dla tego tabloidu zrobiłem jeden numer) i wzajemnie zrezygnowaliśmy ze współpracy. Jeszcze raz sprawdziło się przysłowie mówiące o tym, żeby nigdy nie pracować za granicą dla Polaków. Nic nie pomogą tu inne realia kulturowe i rynkowe, Polak wyjeżdżając z kraju zabiera ze sobą bagaż swoich najgorszych, możliwych cech, których nie zniszczy nawet eksplozja bomby atomowej. Tutaj trzeba przyklasnąć naszym wielkim krytykom tj. Gombrowicz i Witkacy, Polak nie zreformuje się nigdy, ponieważ memy, którymi nasiąkł, zawsze będą kazały mu się bronić rękami i nogami przed wszelką zmianą. Prędzej odda życie niż zacznie negocjować lub zmieni podejście do drugiego człowieka. Upór to jedna z tych "trudnych cnót", dziecko trzech rozbiorów kraju, kilkunastu powstań narodowych, dwóch wojen światowych i moralnego zgnojenia komunizmem.

Postanowiłem na luzie pracować sobie w sklepie aż nie znajdę lepszej pracy, a do tego uprawiać dziennikarski freelancing po polsku i angielsku. Pierwsze efekty w następnym numerze Cooltury, który wyjdzie w poniedziałek, a następne części londyńskiego dziennika już niebawem. Nie mogę wprawdzie nie przyznać, że nie przeżywam pewnego rodzaju melancholii (na co składa się kilka przyczyn), ale i tak wolę to niż gnicie w zapomnianym przez wszystkie demony kraju o wspomnianej nazwie. Z depresji ratuje mnie jazz, na tapecie ponownie wylądował John Coltrane i Miles Davis, przetykany gdzieniegdzie Eddie Palmierim, Colemanem Hawkinsem i Jimmym Smithem. Dalej unikam idiotów, jak ognia i czekam na "sezon suszenia starej skóry na słońcu".

CDN>>>