Saturday, 27 October 2007

Chaos, magia i mitologia nowych mediów



Siedząc sobie od dwóch tygodni w Londynie napisałem w końcu tekst, do którego stworzenia zainspirowało mnie nie tylko to dzikie miasto, ale także ostatnie wydarzenia w Sieci, moje lektury i chęć ostatecznego zamanifestowania własnej postawy wobec dziwnego, ale wielce potężnego połączenia, jakie oferuje miks magii i nowych mediów...


Dla znających pojęcie "cybermagii" oczywistym jest, że komunikacja służy magii i vice versa, ponieważ są to dwie strony tego samego równania, mającego na celu wywołania wyrwy w dywanie rzeczywistości i wyjęcia z niej pożądanego klejnotu. Media są dla maga idealnym polem eksperymentów, służących powiększaniu kontroli nad wewnętrznym ogniem i wpływaniu na rzeczywistość. Jeśli list, gazeta lub książka w analogowej postaci może być skutecznym narzędziem magicznym, pełne dynamiki, elastyczne, nowe media tym bardziej mogą stać się efektywnym polem magicznej działalności będąc wciąż pod wpływem Hermesa – patrona magii, chaosu i komunikacji. Jeśli pamiętacie co stało się z Philipem K. Dickiem pod wpływem różowego promienia z telewizora i jeśli wiecie, jaki wpływ zyskał ona na zbiorową wyobraźnię dzięki swojej cybergnozie, będziecie przy odrobinie szczęścia potrafili przekopać magiczny tunel przez nowe media.

Podstawą uczynienia z nowych mediów kolejnego, tryskającego chaosem ołtarza, powinno być zestrojenie myślenia w kategoriach magicznych i kategoriach cybernetycznych lub też systemów sztucznej, samoreplikującej się inteligencji, bez których nowe media zasadniczo nie byłyby koncepcyjnie możliwe. Obydwa z tych tuneli silnie korespondują ze sobą biorąc swój początek z pnia idei kontroli nad bieżącą rzeczywistością. Brak płynnego przechodzenia pomiędzy jednym, a drugim w świadomości zbiorowej, można wytłumaczyć jedynie głęboko zaszczepionym, arystotelesowskim dualizmem, który powinien zostać zniszczony zanim przystąpicie do pierwszych eksperymentów z wykorzystywaniem mocy chaosu do panowania nad nowymi mediami.


Czytaj dalej na łamach MAGIVANGI


Saturday, 20 October 2007

Great Cthulhu under London



Dziwne jest życie imigranta, mieszkającego w typowym, pseudo bauhausowskim bloku dla klasy robotniczej w Londynie i szukającego pracy :) Zaczynam popadać w monologi wewnętrzne, w których analiza społecznej rzeczywistości krzyżuje się z szeptami Wielkiego Cthulhu i przebitkami z krainy popkultury... czyli staję się przeciętnym członkiem kultury, ogarniętej medialno-marketingową gorączką. Wącham te szepty i minimalnie głaszczę się po brzuchu, w który codziennie wrzucam nowe opcje diety - dzisiaj np. ugotowałem sobię moją ulubioną zupę z czerwonej soczewicy i pomidorów, doprawioną ostro chilli. Meksykaninowi podeszła, przy czym podkreślił, że nie jest to uznawane za ostre w Meksyku, czego można się było spodziewać... jak powiedział, gardła i żołądki mają od dziecka zaprawione do ostrego żarcia.

Londyn może się kojarzyć z dziwnym miksem kulturowym, enklawą multietniczności, która czasem funkcjonuje na granicy wytrzymałości poprzez generowany przez siebie chaos. Nie na darmo jednak pod ulicami, głęboko pod londyńskim metrem, siedzibę obrał sobie Wielki Cthulhu, którego sny rozpościerają się nad miastem wciągając słabych w jego grę, a silnym dając zaledwie pojęcie o jego mocy. Niektórzy sądzą, że to on stoi właśnie za wszystkimi londyńskimi agencjami PRowymi, medialnymi, marketingowymi, grupami wsparcia, organizacjami pozarządowymi i administracją rządową.

To jego macki kreują dziwne kłącze miejscowej rzeczywistości. Dla ciekawych klimatów ezoterycznych w bardziej oczywistej formie, pozostają oczywiscie księgarnie Atlantis Bookshop i Treadwells. W pierwszej z nich zaopatrzyłem się właśnie w potrzebną mi "The Book Of Thoth", służącą teraz do merytorycznej pomocy w medytacji nad kartą Maga, która wraz z i-chingowym heksagramem nr 11 stała się częścią mojego małego ołtarza, tymczasowego siłą rzeczy, gdyż w tym mieszkaniu został mi tylko jeszcze tydzień... tymczasowość, jak nic innego, jest miarą rzeczy w Londynie.

Na szczęście zabrałem z domu książkę, którą czytam od 15 lat i nigdy się z nią na żadnej przeprowadzce nie rozstaję, Tao-Te-Ching [Księgę Drogi Cnoty], pomagającą mi zawsze odnaleźć harmonię w każdej sytuacji, wskazującą że rzeczywistość ma ze swojej natury charakter nieskończony i relatywny. Przypadkowe otworzenie ujawnia następujący cytat:

(...) Chociaż nie mógł ich zrozumieć, starał się jednak przynajmniej bardzo powierzchownie poznać ich oblicze.
Jakże byli przezorni, jak człowiek przechodzący zimą przez rzekę.
Jakże byli ostrożni, jak ktoś, kto się boi sąsiadów ze wszystkich (czterech) stron.
Jakże byli powściągliwi, jak ktoś, kto się znajduje w roli gościa.
Jakże byli niezbadani, jak kawałek topniejącego lodu.
Jakże byli niezłomni, jak nieociosany pal drzewa.
Jakże byli rozlegli (w swej wiedzy), jak (szeroka) dolina.
Jakże byli nieprzeniknieni, jak zmącone wody powodzi.

Co można zrobić, żeby zmącenie ustąpiło
Należy zachować spokój (i bezruch), a (woda) stopniowo stanie się czysta (...)


Zacząłem też pisać, zresztą tematy tu leżą na ulicy, nie da się nie wpaść codziennie na 10 nowych. Generowany przez miasto chaos doskonale przekłada się na paliwo dla wszelakiej twórczości. Gdy piszę te słowa, trójka gości przede mną napiera minimale z kompów i syntezatorów robiąc to całkiem nieźle, a ja siedzę przed nimi...

Tuesday, 16 October 2007

Londyn pod znakiem rozstroju żołądka



Już jestem w Londynie, zalogowany na Camden, w okolicach stacji metra Euston. Podróż z 40 kg na plecach minęła mi w sumie bez większych przygód. Kolega zawiózł mnie na Rębiechowo, stamtąd dostałem się na Stansted (szybciej niż z Gdańska do Poznania :D), skąd już dowlokłem się autobusem do Południowego Londynu, by do Euston dojechać metrem.

Z zadowoleniem przywitałem multietniczny mix tuż po przejściu przez odprawę stojąc do autobusu w kolejce 10 grup etnicznych. Co prawda męska obsługa pozostawiała wiele do życzenia nie potrafiąc nawet skierować do odpowiedniego pojazdu posługując się zacinanym angielskim, ale za to z wdziękiem poprawiała sobie włosy :)

Weekend minął mi w miarę spokojnie, przeszedłem się w sobotę rano z Zambarim, u którego mieszkam, po Camden Town aplikując sobie strzał z frików, który ożywczo podziałał na moją wyobraźnię, a wieczorem wybraliśmy się na 23. urodziny jednego z jego ziomków, gdzie popijaliśmy bourbona kontemplując jego zbiory wideo, które zdążył nakręcić w Londynie.

Po weekendzie niestety dopadł mnie rozstrój żołądka, który właśnie trwa drugi dzień i który jakoś muszę szybko zaleczyć. Niektórzy nazywają to chorobą imigranta, a niektórzy wymianą flory bakteryjnej. Pomimo tego dałem radę dowlec się dzisiaj aż do Kingston Upon Thames (w 6. strefie), gdzie przeprowadzono ze mną rozmowę kwalifikacyjną w agencji Harris Hill. Wszystko było ok, tyle że nie przyniosłem paszportu, który będę musiał dostarczyć jak najszybciej. Tajemnicze głosy z różnych agencji mówią, że moje CV jest "very relevant", a I-Ching wróży szybką poprawę... korzystając z chwili wytchnienia postaram się jutro napisać planowany esej o magii i nowych mediach.

Monday, 1 October 2007

Nie wybierajcie mniejszego zła!



Całe szczęście, że mało mnie obchodzi polityka, a jeszcze mniej czynienie z bloga narzędzia politycznego i rozwlekanie się nad dzisiejszą debatą Kaczyński vs. Kwaśniewski, co pozostawiam jutrzejszej prasie (także serwisom internetowym). Dla tych, którzy jednak jeszcze nie zdecydowali, mam tym razem wyśmienitą propozycję. Świeżo nadesłane przez mojego dobrego znajomego :)


: , , , , ,