Wednesday 10 August 2011

Londyn płonie!



Nazywają je najbardziej zróżnicowanym etnicznie miastem na świecie, z pewnością jest też jednym z najbardziej skomplikowanych pod względem społecznym. Oficjalnie zamieszkuje je 10 milionów ludzi, nieoficjalnie mieszkańców może być nawet dwa razy tyle. Ekonomia londyńska oscyluje pomiędzy wysokim dochodem narodowym brutto, generowanym przez pracowników City Of London i małymi, choć niezliczonymi strumieniami dochodu nisko opłacanych pracowników fizycznych: sprzątaczy, barmanów, opiekunek do dzieci, traderów marketowych, pomocników na budowie etc. Na tym jednak rozwarstwienie się nie kończy... na samym dole drabiny są tysiące osobników, obdarzonych przez naszych rodaków pięknym mianem "beneficiarzy".

Ile jest beneficiarzy w samym Londynie, bardzo ciężko jest powiedzieć, samych benefitów jest bowiem tyle, że ciężko to ogarnąć. Można dostawać zasiłek okresowy ze względu na problem w znalezieniu pracy, ale można także czerpać zasiłek, przyznawany matkom po urodzeniu drugiego dziecka... i każdego następnego. Osobnymi benefitami są darmowe mieszkania ("council flaty"), zapomogi komunikacyjne lub nawet całkowita refundacja kosztu tygodniowych czy miesięcznych oysterek. Następnie są już całkowicie ezoteryczne benefity tj. zapomogi dla inwalidów (można je bez problemu dostać także za przedłużające się skręcenie kostki "uniemożliwiające pracę" etc.), zapomogi dla rowerzystów, a na samym końcu zasiłek dla bezrobotnych, przysługujący każdej legalnie przebywającej osobie w Wielkiej Brytanii, która zdołała przepracować 18 miesięcy. Właśnie ten zasiłek jest główną przyczyną pogłębiającego się kryzysu ekonomicznego w Wielkiej Brytanii.



Gdy pod koniec lat '70 rząd Margaret Thatcher przestawiał się na własną wersję ekonomii "wolnorynkowej" prywatyzując lub po prostu zamykając nierentowne kopalnie i zakłady przemysłowe na północy Anglii i w Szkocji uwalniając także funta poprzez zastosowanie niskich stop procentowych, wygenerowane w ten sposób oszczędności budżetu szybko zaczęły dawać Wielkiej Brytanii drugi oddech na rynkach międzynarodowych, jak też pozwalać na reformę armii i oczywistą ekspansję neokolonializmu. Ekonomii pomogła też oczywiście druga fala imigracji, głównie z Afryki i Karaibów, gdzie społeczństwa tonęły w błocie niemocy. Decyzje ekonomiczne Torysów, jak dobrze wiemy, nie cieszyły się zbyt dużą popularnością społeczną i druga połowa lat '80 wzmocnila popularnosc Labour Party, która wykorzystała niepokoje społeczne i sprzeciw wobec nowych podatkow zdobywajac parlament w latach '90. Jedną z głownych decyzji Labourzystów było złagodzenie tych niepokojów poprzez głęboką reforme systemu opieki społecznej i zapewnienie bezrobotnym szerokiej gamy środków i instrumentów finansowych, dzięki którym mieli odzyskać swoją obywatelską godność.

Koniec lat '80 i początek lat '90 to okres wydobywania się Wielkiej Brytanii ze szponów długiego kryzysu ekonomicznego i gwałtowny wzrost rynków, co łączyło się także z powstawaniem nowych miejsc pracy. O ile okres ten był idealną sposobnością dla wszystkich warstw społecznych do akumulacji kapitału i bezstresowego wydobywania się z biedy czy też po prostu bogacenia się, beneficiarze przyzwyczajeni do opiekuńczej ręki państwa nie stanęli na wysokości zadania powiększając jedynie swoje żądania, co doprowadziło w szybkim czasie do nadęcia budżetu opieki społecznej do niebotycznych rozmiarów. Ze względu na okres ekonomicznej ekspansji Wielkiej Brytanii, nie był to jednak żaden problem – bogacące się wszystkie grupy społeczne nie protestowały przed finansowaniem beneficiarzy ze swoich podatków. Gdy jednak w 2008 w Wielką Brytanię uderzył w końcu krysyz ekonomiczny, spowodowany spekulacjami na rynku nieruchomości w Stanach Zjednoczonych, paradoksalnie wzmocnionych przez absurdalne regulacje rządowe dla korporacji ubezpieczeniowych, podpisywane przez gabinet Billa Clintona, sytuacja dramatycznie się zmieniła.

Z dnia na dzień ekonomia znalazła się w kiblu, a duże i małe biznesy na równi stanęły nad skrajem przepaści. Na Camden Town, gdzie wówczas pracowałem, tygodniowo zamykały się 2-3 sklepy, a pubom w Wielkiej Brytanii groził upadek. Marks & Spencer tracił 20% przychodu brutto miesięcznie, a nad HMV zawisła chmura bankructwa. Lata 2008-2011 należą do najgorszych w Wielkiej Brytanii od przynajmniej 30 lat i trudno się dziwić, że frustracja społeczna wzrasta z miesiąca na miesiąc. W Londynie, który od wielu lat żywił się napływem taniej siły roboczej i dużym wzrostem ekonomicznym, zapewniającym masowe miejsca pracy, ten stan rzeczy jest zwielokrotniony przez stres przeludnienia, masowo występujące skupiska bezrobotnych, getta słabo mówiących po angielsku nielegalnych imigrantów oraz rosnące w siłę z dnia na dzień nastoletnie gangi, który dysponują tak dużą psychologiczną siłą, że ludzie boją się zwrócić uwagę w autobusie komukolwiek poniżej 20 roku życia.



Tottenham, gdzie wybuchły zamieszki, jest w Londynie szczególnym miejscem nie ze względu na oddziaływanie kulturalne i nie ze względu na klub sportowy, ale ze względu na najniższe czynsze w tym mieście, które zawsze przyciągają najbiedniejsze warstwy społeczne – beneficiarzy i świeżych jeszcze imigrantów. Nikt nie wie na pewno czy Mark Duggan był dilerem, czy pierwszy otworzył ogień, czy naprawdę zaczął uciekać gdy zatrzymała go policja, ale jedno jest pewne, zasadniczo mógł być to ktokolwiek inny, gdyż Londyn jest od kilku lat jak beczka prochu i cokolwiek może stać się iskrą zapalną. Należy oczywiście dodać, że londyńska policja w żadnym stopniu nie przypomina polskiej, to bardzo nieefektywna, spętana procedurami grupa, która nie może nawet używać gumowych kul do rozpędzania tłumu. Od wielu lat nie radzi sobie nawet z nastoletnimi gangami, które ganiają się z nożami po całym Londynie próbując się nawzajem eliminować. Zajścia tj. dwunastolatek, który dostaje nożem w parku, bo ma „nieodpowiedni adres” to w Londynie normalka!

Właśnie na styku niewydolności, lenistwa i całkowitego upadku instytucji rodziny w Londynie rodzi się problem gangów, które amerykanizując się pod wpływem mediów, zaczynają wywierać coraz większy wpływ na lokalne życie społeczne. Właśnie te grupy gówniarzy nie chodzących do szkoły, pochodzących z rodzin siedzących od lat na benefitach, w których nawet umiejętność wysłowienia się po angielsku przychodzi z trudem, stają się głównym ostrzem rozruchów, jakie wybuchły cztery dni temu w Tottenham. Są za młodzi i za głupi, żeby posiadać jakąkolwiek świadomość polityczną, karmieni snami o sławie i bogactwie, które roztaczają dookoła brytyjskie media marzą o nowych Nike'ach, Wii i iPhonie 3G. Ich atakami padają sklepy na głównych ulicach i sieci handlowe tj. JB, HMV, Tesco czy Debenhams. Nie interesuje ich wydawanie manifestów politycznych ani zawiązywanie ruchów samopomocy, to nie ten typ młodzieży, która poszłaby pracować w syndykacie anarchistycznym dla dobra klasy robotniczej. To bardzo smutne, ale te największe w Londynie zamieszki od ponad 30 lat są motywowane przez niskie instynkty bandy sfrustrowanych dresiarzy, którzy wykorzystują swoje pięć minut, żeby włamać się do sklepu z elektroniką i spierdolić na chatę pod osłoną nocy. Najgorsze jest jednak to, że są oni idealnym tworem państwa socjalnego, w którym na każde wyciągnięcie ręki sypie się złoto.

2 comments:

Anonymous said...

to skoro im tak dobrze, to po co to wszystko?/Kabum

Unknown said...

Komu jest dobrze, temu jest dobrze... w mojej opinii niewielu jednostkom w Londynie jest naprawde dobrze :)